Czy więc prawdziwym można nazwać powiedzenie: "zakwasy to znak nadejścia masy" i czy należy się nimi - jako oznaką skutecznego treningu - chlubić? To zależy. Jak wyjaśnia Jon Mike 1 , wykładowca wychowania fizycznego na Uniwersytecie w Nowym Meksyku, ból 2-3 dni po treningu jest potrzebny, ponieważ w tym czasie pobudzona zostaje
Chciałoby się powiedzieć – oto rewolucja w odchudzaniu! Ale tak naprawdę ten program to powrót do korzeni i kwintesencji diet odchudzających; zakłada po prostu, by jeść mniej. A konkretnie nie więcej niż 400 kcal naraz. I chociaż najmodniejsze ostatnio diety (białkowa, rozdzielna, Montignaca) reklamują się hasłem: „Bez liczenia kalorii!”, my wracamy do cyferek. Coraz więcej badań wskazuje bowiem na to, że nie tyjemy dlatego, że objadamy się słodyczami czy spożywamy za dużo tłuszczu. Po prostu aż 85 proc. osób nie wie, jakie jest nasze dzienne zapotrzebowanie na energię i nie zna kalorycznej wartości potraw. Poza tym obserwacje wskazują na to, że nasz organizm jest w stanie naraz wykorzystać właśnie około 400 kcal. Każdą nadwyżkę odkłada w postaci tkanki tłuszczowej. To, że wracamy do liczenia kalorii, nie znaczy jednak, że będziesz wszędzie musiała chodzić z wagą i kalkulatorem! Nauczymy cię rozpoznawać wielkość porcji „na oko”, a to pomoże ci obliczyć wartość kaloryczną dań – zarówno w domu, jak i w pracy czy w restauracji. Największą zaletą tej diety jest to, że możesz jeść dosłownie wszystko – nawet pizzę i hamburgery, byle nie przekroczyć 400 kcal w jednym posiłku. Nasz program przetestowało już 16 osób. Pierwsze efekty były naprawdę błyskawiczne. Ochotnicy schudli średnio 5 kg w zaledwie 2 tygodnie! Ocenę jednej z uczestniczek testów znajdziesz na s. 57. Oto dodatkowe rady, które ułatwią ci zachowanie zasady 400 kcal i pomogą ile kalorii potrzebujesz Dieta 400 kalorii jest odpowiednia dla osób, które chcą schudnąć, a potem utrzymać prawidłową masę ciała. Adresujemy ją głównie do kobiet, ale mogą ją stosować również mężczyźni: w aby szybko stracić na wadze, jedz 3 posiłki po 400 kcal dziennie (razem 1200 kcal). Nie podjadaj między nimi. Przez 2 tygodnie możesz schudnąć ok. 5 kg i zmniejszyć obwód talii o 8 cm. Możesz stosować dietę dłużej, ale pamiętaj, że z czasem będziesz chudnąć wolniej; w później, żeby utrzymać prawidłową wagę, jedz 4 posiłki dziennie. 1600 kcal to ilość energii, jaką powinna dostarczać organizmowi kobieta prowadząca średnio aktywny tryb życia; w mężczyźni i kobiety bardzo aktywni fizycznie (np. codziennie ćwiczący ponad godzinę) powinni dodatkowo jeść po jednym posiłku dziennie (czyli odpowiednio 1600 i 2000 kcal).Planując posiłki, zachowaj rozsądek Oczywiście możesz potraktować wielki kawał ciasta czekoladowego jako jeden posiłek. Ale nie zaspokoi on głodu na długo! No i nie dostarczy wszystkich niezbędnych składników odżywczych. Staraj się więc tak układać posiłki, by były one urozmaicone. Pomoże ci w tym prosta sztuczka. Podziel talerz na 6 części (jakbyś kroiła tort – patrz rysunek na s. 56). Jedną część wypełnij produktami bogatymi w białko (mięsem, wędliną, rybą lub nabiałem). Dwie kolejne powinny zajmować przetwory zbożowe (ryż, pieczywo, kasza, makaron), a pozostałe trzy – warzywa i owoce. Zajrzyj też do działu „Gotuj z nami” na s. 58- -61. Przedstawiamy ci tam propozycje dobrze skomponowanych dań na śniadanie, obiad i kolację oraz przekąsek – każde o wartości ok. 400 kcal. Unikaj ukrytego cukru i tłuszczu Jak już wspomnieliśmy, jedynym ograniczeniem naszej diety jest wartość energetyczna: 400 kcal na posiłek. Co oznacza, że możesz zjeść dużą porcję mięsa i sałaty, które zaspokoją głód na długo, lub średnią porcję frytek, po których szybko nabierzesz ochoty na coś jeszcze. Kluczem do sukcesu (czyli schudnięcia bez głodzenia się i poczucia, że wciąż czegoś sobie odmawiasz) jest ograniczenie ilości bardzo tłustych i słodkich produktów. W domu to łatwe – po prostu wybieraj do przygotowania posiłków produkty mniej kaloryczne (np. majonez light zamiast zwykłego, mleko o zawartości 2 proc., a nie 3,2 proc. tłuszczu itp.). Na mieście może to być nieco trudniejsze, ale są pewne cechy wskazujące na to, że produkt, po który sięgasz, jest bombą kaloryczną. Oto one: * dno talerza pokryte jest warstwą tłuszczu, a na zupie lub sosie tworzą się tłuste oczka; * potrawy błyszczą się albo mają białawy nalot (po ostygnięciu); * torebki, w które zapakowane jest jedzenie, mają tłuste lub brunatne plamy; * tłuszcz i cukier (a także glukoza/dekstroza lub fruktoza) znajdują się blisko początku listy składników. Uważaj – mogą się one kryć także w pozornie „niewinnych” produktach, jak keczup czy sosy do sałatek; * na soku lub napoju nie ma napisu „bez dodatku cukru”.Pamiętaj o czytaniu etykietek Stosowanie diety polegającej na liczeniu kalorii wcale nie oznacza, że musisz mieć w domu wielkie tablice kaloryczne. Wystarczy czytać informacje na opakowaniach. Na większości produktów podana jest ich wartość energetyczna. Zapamiętaj kaloryczność podstawowych produktów, a na pewno unikniesz pułapek: * łyżeczka masła lub oleju – ok. 40 kcal * łyżeczka cukru – ok. 20 kcal * bułka lub 2 kromki chleba – ok. 150 kcal * szklanka mleka 2 proc. – 125 kcal * średni gotowany ziemniak – 60 kcal * ćwierć talerza ryżu – 90 kcal * ćwierć talerza makaronu – 138 kcal * mały kotlet schabowy – 589 kcal * ryba panierowana – 168 kcal * talerz zupy pomidorowej – 136 kcal * szklanka gotowanych warzyw – ok. 40 kcal * plasterek szynki – 78 kcal * plasterek sera żółtego – 60 kcal * jajko gotowane – 50 kcal * kostka czekolady mlecznej – 22 kcal.
Ponadto każdy może zapoznać się z wieloma filmami na ten temat, które są obecne w ogromnej sieci World Wide Web i pozwalają dokładnie rozwiązać ten problem.Otóż po tym, jak krew przestanie wypływać z ciała zabitego ptaka, można przystąpić do realizacji dalszych środków, czyli wyrywania tuszy i jej późniejszego cięcia.
– W historii znanej i zapisanej przez ostatnie tysiąc lat, na Bałtyku ubył nam dosłownie jeden gatunek. To jesiotr. Natomiast w ciągu ostatnich stu lat przybyło nam około 130 gatunków – opowiada prof. Jan Marcin Węsławski, dyrektor Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy się cieszyć, bo coraz cieplejsze Morze Bałtyckie przyniesie nam też wiele wyzwań. Jakich? Ilustracja 1: Wybrzeże Bałtyku. Zdjęcie: Henning Westerkamp (licencja Pixabay). Szymon Bujalski: Co można powiedzieć o stanie dzisiejszego Bałtyku? Prof. Jan Marcin Węsławski, dyrektor Instytutu Oceanologii PAN: Bałtyk ogrzewa się bardzo szybko. To jeden z najszybciej ogrzewających się obszarów morskich, szczególnie w północnej części. Jednocześnie po wejściu do Unii Europejskiej musieliśmy sprostać standardom oczyszczania wód powierzchniowych. Osiągnęliśmy to dzięki ogromnej ilości ujęć ścieków i nowoczesnych oczyszczalni, poprawie jakości wód w rzekach itd. Gdy w latach 70. byłem na studiach, do Bałtyku nie można było nogi włożyć, bo to była zupa bakteryjna z koszmarnymi wskaźnikami wszystkich szkodliwych substancji, które w niej pływały. Odpowiadały za to ścieki z naszych zlewów i ubikacji oraz rolnictwo, w którym sypano na pola azot i fosfor. To wszystko prowadziło do eutrofizacji [przeżyźnienia – przyp. red.] wód, zakwitów sinic i całej kaskady innych problemów. Dziś jest inaczej. Od 40 lat nie pamiętam tak dobrego stanu Bałtyku, jaki jest obecnie. Poczyniliśmy pod tym względem ogromny postęp. Ale ponieważ – jak wspomniałem – następuje ocieplenie, a woda w Bałtyku jest coraz mniej słona i jest w niej coraz mniej rozpuszczanego tlenu, zachodzą też inne zmiany. Pierwszym zjawiskiem z tego powodu, jaki zauważono na Bałtyku, było zanikanie dorsza – on znika i nic mu już nie pomoże. Dorsz jest rybą zimnowodną, która przypłynęła tu z Morza Północnego, gdy Bałtyk był zimnym morzem. Dziś istnieje już tylko jeden obszar, pod Bornholmem, gdzie ikra dorsza może się rozwijać, i ten obszar kurczy się z roku na rok. Widzimy to, robiąc pomiary. Żadne regulacje czy strefy ochronne tu nie pomogą, ponieważ dla dorsza w Bałtyku zrobiło się za ciepło i nie jest to dla niego środowisko naturalne. Ilustracja 2: Szarytka morska (foka szara) to jeden z gatunków fok zamieszkujących Bałtyk. Zdjęcie: Mateusz Włodarczyk (licencja CC BY-SA Czy to oznacza, że jest katastrofa? Nic podobnego. Bałtyk ma się świetnie, ekosystem jest zdrowszy, niż był, foki rozwijają się znakomicie, przypływają nowe gatunki ryb, których wcześniej nie było (jak np. makrela), a populacja lubiącego ciepło szprota jest tak duża, jak nigdy wcześniej. Rybacy, którzy dzisiaj palą więc opony w Brukseli i żądają obwołania Bałtyku obszarem klęski ekologicznej i rekompensat, to rybacy, którzy nie chcą zmienić kutrów z poławiających dorsze na kutry poławiające szprota. Oczywiście są tacy, którzy szybko się przestawili i zarabiają duże pieniądze, a ci, którzy nie chcą tego zrobić, uważają ich za konkurencję, zdrajców itd. Gdy mówimy o stanie Bałtyku, warto więc zrozumieć, że na pewne rzeczy mamy negatywny wpływ i warto go ograniczać (jak chociażby ładunek zanieczyszczeń), a na pewne rzeczy wpływu nie mamy. Oczywiście powinniśmy hamować globalne ocieplenie najbardziej, jak jesteśmy w stanie, ale choćbyśmy stanęli na głowie, zarówno podwyższanie poziomu morza, jak i podwyższanie jego temperatury będzie trwało przez dziesiątki lat. Trzeba więc szybko nauczyć się adaptacji i przystosować do nowych realiów. Jesteśmy przy tym w stosunkowo komfortowej sytuacji, bo jako Polska wciąż mamy na to czas. I całkiem spore pole manewru. Wspomina pan, że z czystością w Bałtyku jest coraz lepiej. To znaczy o ile? W Polsce po zbudowaniu prawie 2000 oczyszczalni po 1994 r. emisja fosforu z Wisłą spadła z około 14 tys. ton rocznie do mniej niż 6 tys. ton. To efekt oczyszczenia ścieków komunalnych i ostrożniejszego dawkowania fosforu w rolnictwie. Jeśli popatrzymy na ilość azotu i fosforu w Bałtyku, która przypada na obywatela w krajach bałtyckich, jesteśmy DZIŚ dużo „czystsi” niż Szwedzi, Finowie czy Duńczycy. Ale nas jest prawie 40 milionów i żyjemy na dużym, rolniczym obszarze. Co byśmy nie zrobili, to i tak w bilansie obszarowym z naszych pól będzie spływało dużo więcej zanieczyszczeń niż w przypadku malutkiego, brzegowego rolnictwa w Danii czy Szwecji. I tak problemy środowiskowe przemieniają się w problemy społeczno-polityczne. Ilustracja 3: Stosowane w rolnictwie nawozy spływają częściowo do mórz, wpływając na działanie występujących w nich ekosystemów. Zdjęcie: Alexander Fox (licencja Pixabay). Nasz rolnik pyta: „Dlaczego Szwed może sypać cztery razy więcej azotu i uzyskiwać plony wielokrotnie większe niż ja i on nie musi się przejmować oczyszczaniem wody, a ja muszę?” I można zrozumieć jego niezadowolenie. Trzeba się jednak jakoś dogadać. Wszystkie państwa starają się ograniczyć zrzut nawozów. Kraje skandynawskie bronią się tym, że do bilansu bałtyckiego dokładają się minimalnie, mimo że indywidualnie to już zupełnie inna sprawa. Nie są to więc łatwe kwestie. Wydaje się, że Polska osiągnęła już maksimum tego, co można było osiągnąć w zakresie redukcji ładunku azotu i fosforu. Bardzo trudno będzie ograniczyć go jeszcze bardziej. Za jakiś czas Bałtyk będzie jeszcze czystszy? Problem z eutrofizacją Bałtyku powoli zaczyna wygasać w tym sensie, że już nie napędzamy jej jeszcze bardziej. Natomiast wciąż pozostaje problem polegający na tym, że Bałtyk zmagazynował już ogromną ilość nadmiarowego fosforu i azotu, które według modeli będą krążyć w nim jeszcze przez kilkadziesiąt lat. Nawet jeśli kompletnie zatrzymamy nowe ładunki fosforu i azotu, to i tak ogromny nadmiar tych substancji będzie eutrofizację utrzymywać. Nie tak drastyczną, ale będzie. Nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. W poprzednim roku organizacja HELCOM [Komisja Ochrony Środowiska Morskiego Bałtyku] podjęła skądinąd słuszną uchwałę, że musimy doprowadzić do tego, aby nasze morze było czyste, błękitne i chłodne tak, jak dawniej. Ale przykro mi, nie da się. Po prostu się nie da. Nawet jeśli uda nam się przyhamować zmianę klimatu, to ona przez najbliższe lata będzie jeszcze postępować i Bałtyk już nigdy nie wróci do poprzedniego stanu. Będzie to produktywne, zdrowe morze, ale nie będzie ten Bałtyk, który był poprzednio. Przykładem może być wspomniany dorsz, dla którego jest już za ciepło, jest za mało tlenu i soli. To porozmawiajmy więcej o tych gatunkach. Jakie jeszcze mogą zniknąć, a jakie mogą się pojawić? Czy będziemy mogli mówić o zachowaniu równowagi? Bałtyk jest przedziwnym przypadkiem, ponieważ to jedno z najmłodszych mórz na świecie, jeśli w ogóle nie najmłodsze. Jego historia to zaledwie 11 tysięcy lat. W porównaniu z innymi obszarami morskimi to nic. Przez te 11 tysięcy lat Bałtyk przeszedł jednak cztery czy pięć faz związanych ze zmianami klimatu, które w tym czasie się działy. Raz był zimny i słony, potem był zimny i słodki, potem ciepły i słodki, potem słonawy itd. Obecnie to morze, które ma bardzo niskie zasolenie, przez co niewiele gatunków jest w stanie w nim przetrwać. W efekcie na Bałtyku mamy mniej więcej 500 gatunków zwierząt, na Morzu Północnym 2500, a w innych morzach jeszcze więcej. Ilustracja 4: Jesiotr ostronosy – to z tym gatunkiem blisko spokrewniony był jesiotr bałtycki. Zdjęcie: Jamez24 (licencja CC BY-SA W historii znanej i zapisanej przez ostatnie tysiąc lat, na Bałtyku ubył nam dosłownie jeden gatunek. To jesiotr. Ostatniego złapano w Estonii w 1970 r., a ostatniego jesiotra w Wiśle złapano chyba rok wcześniej. Parę lat temu przeprowadzono więc wielką akcję: przywracamy jesiotra do Bałtyku. Sięgnięto do okazów muzealnych, żeby sprawdzić genetycznie, jaka to była rasa, by móc znaleźć populację najbliższą oryginalnej. I okazało się, że to w ogóle nie był nasz jesiotr. Że na Bałtyku żył jesiotr kanadyjski, który został tam sprowadzony prawdopodobnie przez Wikingów, gdy skolonizowali Amerykę Północną. Wiemy więc, że w ciągu tysiąca lat ubył nam jeden gatunek, który co prawda radził sobie dobrze, ale nie był rodzimy. Natomiast w ciągu ostatnich stu lat, od kiedy mamy dość dobry rejestr, przybyło nam około 130 gatunków, które nazywane są obcymi czy inwazyjnymi. Część naukowców oburza się jednak, że nie wolno żadnemu gatunkowi dawać takich etykietek, bo to nie ich wina, że się tam znalazły. Często sprowadziły je naturalne procesy (np. przesuwające się prądy), a jeszcze częściej przyklejały się do burty statku, który je przywoził. Nie jest więc tak, że jakiś gatunek wchodzi nam na złość do Bałtyku, żeby zrobić krzywdę. Ale może? Wpływ gatunków nierodzimych na istniejące ekosystemy dotyczy głównie lądów, a zwłaszcza wysp, które mają ograniczoną przestrzeń. Tam są one w stanie zdziesiątkować gatunki rodzime, unikalna fauna wyspowa jest na nie bardzo narażona. Ale w systemach otwartych, nawet takich półotwartych, jak Bałtyk, wygląda to inaczej. Szczególnie w tak ubogich, jak nasze morze, które wciąż ma miejsce do absorbowania nowych gatunków. Mój dobry przyjaciel pracujący w Kłajpedzie na Litwie jest jednym z największych ekspertów zajmujących się takimi gatunkami. Rozmawiałem z nim o tym wiele razy i nie potrafimy wskazać przykładu, gdy gatunek nierodzimy, nowoprzybyły, stworzył na Bałtyku jakiś długotrwały problem. Ilustracja 5: Babka bycza (śniadogłowa). Zdjęcie: Peter van der Sluijs (licencja CC BY-SA Oczywiście, gdy taki gatunek się pojawia, zawsze rodzi się obawa i zaczynamy szukać problemów. Tak było np. z babka byczą, która zalęgła się w Polsce przywieziona z Morza Czarnego prawdopodobnie z wodą balastową na statkach w 1992 r. Stwierdzono, że babka bycza będzie nam zjadała ikrę cennych ryb i spowoduje spustoszenie. Byłem recenzentem pierwszego doktoratu, który powstał z analizy żołądków tej ryby w pierwszym roku jej inwazji. Na bodaj 1500 zanalizowanych żołądków znaleziono jedno ziarenko ikry. Dzisiaj ryba ta cały czas rozprzestrzenia się na Bałtyku i nigdzie nie widać, żeby wyrządziła istotne szkody czy doprowadziła do zmiany w ekosystemie. Ona się wpasowała w istniejący system, stając się do tego ulubioną zdobyczą kormoranów, bo pływa wolna, płytko i jest dobrze widoczna. Z kolei w latach 1920-1924 r. gazety donosiły o inwazji kraba wełnistorękiego na polskie wybrzeże, który w pewnym momencie trafił też do prawie wszystkich polskich rzek. To dość duży krab, na mniej więcej wielkość pięści, który kopał duże, rozgałęzione nory. Uznano, że to jeden z najpotężniejszych szkodników, który zrujnuje nam cały system przeciwpowodziowy, a Polska znalazła się w obliczu katastrofy, bo brzegi wszystkich rzek zostaną zryte. Tymczasem po okresie typowej dla gatunków obcych eksplozji populacji (dwa, trzy lata) kraba wełnistorękiego zaczęło ubywać. Dziś wciąż występuje w ujściu Wisły, ale to już pewna atrakcja turystyczna, bo nie jest to widok pospolity. Oczywiście krab ten niczego złego nie robi. Znalazł sobie swoich drapieżników, znalazł konkurentów, wpasował się w system. Jak mówiłem – w tak ubogim w gatunki morzu pomieści się ich jeszcze bardzo dużo. Co nie znaczy, że nie dojdzie do żadnych przykrych sytuacji, szczególnie przez krótki okres. Ale nie znam udokumentowanego przypadku, by problemy na Bałtyku z gatunkami obcymi trwały dłużej niż właśnie rok czy dwa, kiedy dochodzi do chwilowej eksplozji populacji związanej z zajmowaniem nowego środowiska. Czy w Polsce skorzystamy na bogatszym w życie Bałtyku? Jeśli chodzi o relacje użytkowe dla człowieka, czyli dobra i usługi, to niewątpliwie tracimy dorsza. Jak wspominałem – tu nic nie pomoże. Dorsz stanie się zapewne reliktową rybą, która przetrwa jako gatunek w skarlałej formie np. gdzieś w soczewkach chłodniejszej wody pod Szwecją. Ale w zamian rozwijają się gatunki, które radzą sobie dobrze ze słonawą wodą, takie jak sandacz czy okoń. Ilustracja 6: Kuter we Władysławowie. Zdjęcie: Zeesenboot (licencja CC BY Jest też duża szansa na odnowienie się populacji szczupaka, z którego Skandynawowie są dumni, a który w Polsce wyginął w latach siedemdziesiątych z powodu kłusownictwa i zanieczyszczeń. W tej chwili jego populacja powoli się odbudowuje. Do tego dochodzą ryby pelagiczne, czyli śledzie, szproty itp., które również radzą sobie nieźle. Co jakiś czas pojawiają się też makrele, które również są rybami pelagicznymi. Możliwe, że kolejne gatunki przyniesie nam Morze Północne. Możemy liczyć więc na całkiem bogate i przyzwoite morze. Oczywiście o ile nie będziemy go znów zanieczyszczać. Wielu ludzi coraz cieplejszy Bałtyk łączy z zakwitami sinic. W przyszłości będzie ich więcej? Odpowiedź nie jest łatwa, ponieważ sinice są niezależne od dostawy azotu z lądu – łapią go z powietrza. Nie muszą się więc martwić spadkiem koncentracji biogenów. Ogranicza je tylko to, że nie lubią mieszania wody. Dlatego jeśli woda nie będzie się mieszać, będą powstawać kożuchy sinicowe. W 2018 r. wielka plama sinicowa powstała bardzo daleko od miejsc, które zwykle kojarzą się z sinicami, jak ujścia rzek czy porty. Powstała na środku Bałtyku, gdzie odnotowano rekordowe temperatury – woda na powierzchni sięgała 27-28°C. Sinice rozeszły się wtedy niczym pożar buszu i dotarły aż po polskie brzegi. Mieliśmy wówczas ogromny zakwit sinicowy, zamknięte plaże i obawy przed zatruciami. To na szczęście może się zmienić dosłownie w ciągu jednej doby, bo wystarczy silny wiatr, który wszystko rozpędzi. Niemniej podwyższone temperatury i okresy bezwietrzne na pewno sinicom sprzyjają. W skrócie: jak będzie upał, będą sinice. Ilustracja 7: Sinice w Bałtyku. Zdjęcie satelitarne z pobrane z serwisu NASA Worldview. Problem z zanieczyszczeniami chemicznymi, o którym szczególnie w Polsce jest ostatnio dość głośno, dotyczy broni chemicznej, która była w kilku miejscach na świecie topiona. Na szczęście broń chemiczna jest bardzo źle rozpuszczalna w wodzie, szczególnie zimnej, ponieważ ma konsystencję przypominającą plastelinę. Dopóki leży w niej na dużych głębokościach i nikt jej nie rusza, jest niesłychanie niebezpieczna, ale nie stanowi bezpośredniego zagrożenia. W jednych miejscach broń chemiczna była topiona na tyle głęboko, że byle kto po to nie sięgnie. W innych miejscach była jednak topiona niebezpieczne płytko. Jakiś szaleniec może więc tam zanurkować albo statek może pociągnąć po niej kotwicą i ją przypadkowo wydobyć. I wtedy byłby problem, bo to cały czas niesłychanie toksyczna broń: może zabić ludzi, powoduje głębokie, niegojące się rany itd. W tej chwili mamy na Bałtyku kilkadziesiąt tysięcy ton tego świństwa. Utopione jest głównie pod Bornholmem, a częściowo także pod Gotlandią w Szwecji i na Głębi Gdańskiej. Przez ostatnie 10 lat prowadzone są bardzo intensywne badania międzynarodowe z użyciem marynarki wojennej wszystkich państw bałtyckich. Ta współpraca idzie dobrze, rozpoznanie skali problemu jest mocno zaawansowane. W badaniach uwzględnia się też nowoczesną chemią, z którą jest ten kłopot, że pozwala wykryć wszystko i wszędzie. Jak nowoczesna medycyna, która sprawiła, że dziś nie ma już ani jednego zdrowego człowieka. Dokładnie. Jeżeli jesteśmy w stanie identyfikować pewne substancje na poziomie niemalże atomowym, wykrywania pojedynczych atomów czy pojedynczych cząsteczek, to w pewien sposób znajdziemy wszystko, co chcemy. Zwolennicy teorii o zamachu w Smoleńsku mogli więc mówić, że znaleźli ślady rozkładu trotylu w miejscu katastrofy, bo znaleźli cząstki chemiczne, które są identyczne z tymi pochodzącymi z rozkładu trotylu. Ale one pochodzą również z dziesiątek innych rzeczy jak choćby pasta do butów. Mówię o tym dlatego, by wyjaśnić, że analityka chemiczna jest niesłychanie ważnym i cennym narzędziem, tylko musi być używana w kontekście, przy wykorzystywaniu szerszej wiedzy. W tej chwili w różnych częściach Bałtyku wykrywa się ślady pochodnych arsenu, który z kolei stanowi część iperytu. To bardzo małe ilości, które nie muszą niepokoić nas pod kątem ich wpływu na zdrowie. Ale jeśli ktoś chce pokazać, że w wielu miejscach widać ślady broni chemicznej – a wręcz ślady śladów – to cóż… pokaże. Ilustracja 8: Rejs z płetwonurkami w okolicach Gdyni. Zdjęcie z archiwum Węsławskiego. Broń chemiczna na dnie Bałtyku znajduje się głęboko i nie stanowi problemu, czy jest płytko i stanowi potencjalnie zagrożenie? Jak na płytki Bałtyk, jest najgłębiej, jak może być, czyli na poziomie poniżej 100 m. Pod Gotlandią to 250 m. Ta broń jest rozrzucona na obszarze kilku boisk piłkarskich. Jest przy tym przykryta metrem lub kilkoma metrami czarnego, siarkowodorowego mułu i znajduje się w beztlenowej strefie pozbawionej życia. Oznacza to, że żadne ławice ryb nad tą bronią chemiczną nie pływają. Większość z tych pojemników jest już jednak kompletnie skorodowana, porozbijana. Ten iperyt jest więc w pewien sposób wystawiony. Dlatego też trwają bardzo poważne dyskusje dotyczące tego, jak technologicznie ten problem rozwiązać. Na razie wszystko wskazuje na to, że każda próba wydobycia w celu utylizacji jest bardziej niebezpieczna niż pozostawienie wszystkiego na miejscu. Lepszym rozmówcą byłby prof. Jacek Piskozub, ze swojej strony mogę tylko powtórzyć to, co znam bardziej ze słyszenia. Obserwowane w tej chwili wahnięcia w przepływie ciepłej wody atlantyckiej z Prądem Zatokowym na północ, aż do Arktyki, dotyczą obszaru między Labradorem i Grenlandią. Oznacza to, że zakłócenia przepływu ciepłych wód nie dotyczą głównego nurtu, który płynie po stronie europejskiej, a krawędzi tego zjawiska. Doniesienia z tym związane dotyczą więc raczej strony amerykańskiej. Choć są to zjawiska bardzo dynamiczne, zmieniające się z roku na rok czy wręcz z dnia na dzień, nie słyszałem poważnych głosów zaniepokojenia, że potok ciepłej wody na północ ulega istotnemu osłabieniu. Problem ten został wywołany w latach 80. przez dwóch amerykańskich oceanografów, którzy przepowiedzieli, że jeżeli Grenlandia będzie topniała bardzo szybko, nastąpi tzw. katastrofa termohalinowa. Taka katastrofa miała miejsce w czasie gwałtownego ocieplenia w młodszym dryasie [11-13 tysięcy lat temu – przyp. red.], kiedy nastąpiło ochłodzenie na północnej półkuli, które trwało około 800 lat. Doszło do tego dosłownie w ciągu jednej dekady. W tym czasie schłodził się cały Atlantyk, bo woda z topniejącego lądolodu w Ameryce Północnej wylała się i przykryła słodką, zimną warstwą ciepłą wodę atlantycką. Nastąpiło wówczas zahamowanie wymiany ciepła między Atlantykiem i atmosferą w części europejskiej. I to spowodowało trwające kilkaset lat bardzo drastyczne oziębienie i oczywiście ogromne zmiany w faunie i florze. Na kanwie tej obserwacji wspomniani naukowcy uznali, że z powodu topniejącej Grenlandii sytuacja powtórzy się. Pod koniec lat 90. stworzono więc wielki program DAMOCLES [nawiązanie do miecza Damoklesa], w którym wzięły udział przede wszystkim Niemcy, Wielka Brytania i Norwegia. My też braliśmy udział w tym programie. Uczestniczyłem w konferencji, na której występowali premier Tony Blair z panią premier Norwegii. I premierzy tych dwóch państw dyskutowali o cyrkulacji termohalinowej. Byliśmy zachwyceni, bo nagle to dość specjalistyczne zjawisko z zakresu klimatologii czy oceanografii weszło na salony polityczne. Sam program zakończył się stworzeniem bardzo sprawnego systemu obserwacji międzynarodowych, który istnieje do dziś. Jakie są wnioski z obserwacji? Wygląda na to, że niebezpieczeństwo nam nie grozi. Głównie dlatego, że topniejąca Grenlandia oddaje wodę bardzo powoli, bardzo małymi porcjami. Częściowo jest to spowodowane tym, że Grenlandia ma bardzo niewiele miejsc, z których ta słodka, wytopiona woda może się wylewać wielkim strumieniem. Ona raczej ciurka sobie w wielu miejscach. Owszem, lądolód topi się szybciej, niż się wszyscy spodziewali, ale nie jest to tak silny impuls, z jakim mieliśmy do czynienia podczas młodszego dryasu. Obecne wysłodzenie Atlantyku jest na tyle powolne, że słodka woda z lodowców jest szybko rozprowadzana i mieszana. Wszystko wskazuje więc na to, że katastrofa termohalinowa nam nie grozi. Rozmawiał Szymon Bujalski Prof. Jan Marcin Węsławski – absolwent pierwszego rocznika Oceanografii na Uniwersytecie Gdańskim z 1979 r. Ekolog morski, który spędził ponad 50 miesięcy na polarnych i morskich wyprawach – od arktycznej Kanady, przez Grenlandię, po Spitsbergen i Ziemię Franciszka Józefa. Tytuł profesora posiada od 2000 r. Od 2018 r. dyrektor Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie. Kierownik wielu międzynarodowych projektów naukowych, ostatnio dużego projektu UE na temat bioróżnorodności morskiej w Europie – MARBEFES. Jego obecna specjalizacja to związki różnorodności biologicznej mórz z klimatem, a specjalne zainteresowania to relacje człowiek-przyroda. Czytaj także:Poziom Bałtyku – kto będzie miał wkrótce problemy?Urlop z sinicami
Dalej nie czaję jakie znaczenie ma ból jak się umiera. Jak próbujesz się zabić zamiast ogarnąć co można zmienić to tak, zawsze będziesz najgorsza i co więcej - to wcale nie jest dziwne.
Hej jeżeli tu trafiłeś/łaś to znaczy, ze albo chcesz się zabić albo czytasz mojego bloga. (PS. czytaj do końca) Przeraża mnie to, że chcesz to zrobić i zostawić wszystko to co masz lub będziesz miał/miła. Przeczytaj wypowiedź pewnej osoby, która była w podobnej sytuacji: Proszę... przeczytaj to zrób to..... a może ci pomoże..... proszę "W październiku dopadły mnie myśli samobójcze. Tak wtedy myślałam, że są myślami samobójczymi. Nic nie skłaniało mnie do takiego kroku, nie byłam nieszczęśliwa, nie miałam żadnych problemów. Po prostu pewnego dnia zaczęłam mieć wizje siebie, jak na przykład skaczę z okna. Albo że robię krzywdę swojemu dziecku. Przeraziłam się do tego stopnia, że natychmiast zwróciłam się po pomoc. Partner zawiózł mnie na drugi koniec Polski do rodziców, żebym była wśród ludzi, bo on pracuje od rana do wieczora i całe dnie spędzam sama z dzieckiem. U rodziców poszłam do psychiatry, dostałam leki. Były dni, kiedy te złe myśli trzymały mnie przez wiele godzin. Czułam się fatalnie. Pewnego dnia wpadłam w taki atak paniki, że chciałam błagać, żeby rodzice zawieźli mnie do szpitala psychiatrycznego, bo bałam się, że naprawdę sobie coś zrobię. Szybko (na szczęście!) okazało się, że to nerwica natręctw, a mnie dopadły natręctwa myślowe w chyba najgorszej ich postaci. Im bardziej chciałam się ich pozbyć, im bardziej próbowałam sobie racjonalnie wytłumaczyć, że przecież wcale nie chcę sobie robić krzywdy, tym silniejsze były. Chwilami nie wiedziałam, czy to tylko moje myśli, które przyszły Bóg wie skąd, czy moje faktyczne pragnienia. Nie wiem też, co było gorsze, czy myśli o tym, że wyskakuję przez okno, czy że krzywdzę swoje dziecko. Czułam się okropnie, więc starałam się spotykać ze znajomymi i robić wiele przyjemnych rzeczy, żeby sobie pomóc (kocham czytać, miesięcznie potrafię przerobić piętnaście książek, a w tym najgorszym okresie w ogóle nie mogłam się skupić na lekturze). Wierz mi, że to, co przeżyłam przez te kilka tygodni, to najgorsze doświadczenie całego mojego życia. Nie chcę, by kiedykolwiek wróciło. Rodzice bardzo mi pomogli, mój partner też. Minęło parę tygodni, jestem już w domu i czuję się naprawdę dobrze. Całe szczęście. Korzystam z okazji, że napisałeś ten tekst. Kiedy parę tygodni temu na FB wrzuciłeś informację, że szukasz miejsc pomagających osobom z myślami samobójczymi, byłam jak sparaliżowana ze strachu. Patrzyłam na Twój post i oblewał mnie pot, bo nie wiedziałam, co mi się dzieje. Teraz apeluję: ludzie, szukajcie pomocy. Jeśli czujecie się źle, walcie drzwiami i oknami tam, gdzie mogą wam pomóc. Człowiek zamknięty w swojej głowie, sam na sam ze swoimi myślami, sam może sobie nie poradzić. Nie wstydźcie się, mówcie głośno o tym, co czujecie. Oddycham z ulgą, że potrafiłam poprosić o pomoc i że ją otrzymałam, dzięki której wiem, co za franca mnie dopadła i wiem, jak z nią walczyć. Ośmielam się więc opublikować ten komentarz, nie skrywając się za anonimowym komentarzem. Może komuś to pomoże." Tu znajdziesz pomoc: Zadzwoń: 116 123 – Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym 22 425 98 48 – Telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna 116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży 801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia” 800 112 800 – „Telefon Nadziei” dla kobiet w ciąży i matek w trudnej sytuacji życiowej Przeczytaj teraz teks proszę cię o to zrób to: http://mojadziewczynaczytablog... A teraz przeczytaj to: A teraz wejdź w film i go obejrzyj: Film Matt Olech: Jeżeli jesteś blogerem, vlogerm czy kim kolwiek i też chcesz pomóc osobą, które chce popełnić samobójstwo przeczytaj: Zróbmy rewolucję, zhackujmy Google! Cytując Zeusa „nie ma co wychodzić z kina dopóki trwa seans”. Dopóki żyjesz, wynik meczu nie jest ustalony i wszystko może się zmienić, dlatego umyślne, bezpowrotne zakańczanie go przed czasem, to najgłupsze co można zrobić. Każdy nowy dzień to nowe możliwości i nowa szansa na znalezienie rozwiązania, a z autopsji wiem, że jak gówniana sytuacja by nie była, to zawsze jakieś się znajdzie. Tylko trzeba być w stanie je dojrzeć, co czasem nie jest możliwe bez pomocy psychologa. Dlatego chcę, żebyśmy wszystkim zagubionym w labiryntach problemów podali nić Ariadny. A najłatwiej możemy to zrobić hackując Google. Użyjmy technologii przeciwko niej samej. Zaspamujmy wyszukiwarki na hasło „jak popełnić samobójstwo” tekstami, w których ludzie znajdą iskrę nadziei. Jeśli osoba myśląca o odebraniu sobie życia na pierwszych 10 stronach wyników wyszukiwań znajdzie linki z numerami telefonów do pogotowia psychologicznego, pod którymi może uzyskać pomoc, to jest bardzo duża szansa, że z niej skorzysta. Jeśli te 100 pierwszych wyników będzie odsyłać do wpisów o tym, że życie ma sens i że z każdego bagna da się wyjść, to istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że ten człowiek naprawdę w to uwierzy. Im więcej osób nie znajdzie w Googlach przepisu na śmierć, tym lepsza będzie otaczająca nas rzeczywistość! Jak to zrobić? Mam nadzieję, że nie muszę Cię już dłużej przekonywać, że brak rodzin opłakujących bezsensowne odejście matki, syna, czy żony, to dobry pomysł. Żeby wywalić poradniki o wiązaniu pętli poza wyniki wyszukiwania i wepchnąć zamiast nich teksty niosące pomoc, wystarczą 4 proste kroki. Zatytułuj wpis „Jak skutecznie i bezboleśnie popełnić samobójstwo?” lub „Jak skutecznie i bezboleśnie się zabić?” lub jakąś z kombinacji tych tytułów. Użyj we wpisie wielokrotnie takich fraz jak „samobójstwo”, „zabić się”, „odebrać sobie życie” i ich kombinacji lub pochodnych. Umieść we wpisie pozytywne treści, niosące nadzieję i dające wiarę, że nie ma problemu, z którym nie można sobie poradzić, a samobójstwo nie jest rozwiązaniem. Zachęć czytelnika, żeby zamiast planowania śmierci zadzwonił pod jeden z tych numerów, gdzie otrzyma fachową pomoc i dalsze 123 – Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym22 425 98 48 – Telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”800 112 800 – „Telefon Nadziei” dla kobiet w ciąży i matek w trudnej sytuacji życiowej Tyle wystarczy. Link do akcji:
Pozostaw tuszę na chwilę, aby spuścić krew. Nie ma potrzeby się spieszyć, ponieważ mięso, które nie jest całkowicie wykrwawione, będzie miało krótszy okres przydatności do spożycia. Średnio krew wypływa od 15 do 20 minut. Usuń bezkrwawą tuszę ze stożka i zacznij skubać. Wideo: ubój, skubanie i śpiewanie gęsi.
Wielu ludzi pracuje w zatłoczonych centrach miast. Niektórzy swoje stanowiska pracy mają niedaleko poza ich obrębem, mimo to w jakiś sposób muszą przecież każdego dnia wracać do domu. Okazuje się, że w jednym i drugim przypadku sporo czasu poświęcamy na stanie w korkach, a dojazdy do pracy trwają wieczność. Jak uniknąć codziennego przeciskania się przez miasto i tracenia czasu na długie powroty do mieszkania? Sprawdź bardzo ciekawy sposób!Jeśli szukasz więcej porad i inspiracji, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły z polecanymi produktami. Jak nie stać w korkach i szybciej wrócić do domu? Oto rozwiązanie! Szybszy powrót z pracy do domu – jak to możliwe? Dojazdy do pracy, a później powroty do domu bywają męczące, zwłaszcza w największych miastach Polski. Niektórzy pracują w centrach, więc codzienne przemierzanie trasy z mieszkania do stanowiska pracy (i z powrotem) jest dla nich mocno uciążliwe. Wcale nie łatwiej mają jednak osoby dojeżdżające do pracy niedaleko od miasta. One również w jakiś sposób muszą przecież się tam dostać, a później wrócić i przecisnąć przez miasto. Nie jest to komfortowa sytuacja. Sporo czasu spędza się bowiem na stanie w korkach, zamiast szybko przedostać się do domu i odpoczywać. Aby ułatwić życie osobom dojeżdżającym, wymyślono jednak urządzenie takie jak rower elektryczny. Każdego roku przybywa ludzi zainteresowanych tym nowoczesnym sprzętem. Dojeżdżający do pracy szukają bowiem prostych i skutecznych rozwiązań na zminimalizowanie kosztów za dojazdy i jednocześnie szybkie przemieszczanie się na trasie praca-dom. Rower elektryczny umożliwia zarówno jedno, jak i drugie. Rowery elektryczne w dalszym ciągu traktowane są w naszym kraju głównie jako narzędzia do rekreacji i sportu. Powoli przestawiamy się jednak na to, iż urządzenia te służą również do błyskawicznego przemieszczania się po mieście, a więc np. dojeżdżania nimi do pracy, sklepu czy na uczelnię. W większych miastach powstaje coraz więcej ścieżek rowerowych służących do szybkiego przemieszczania się po nich rowerami. Wśród nich można zauważyć jeżdżące e-rowery, które powoli wypierają tradycyjne sprzęty. Czołowi producenci wypuszczają ich coraz więcej, zwłaszcza będące elektrycznymi odpowiednikami klasycznych rowerów górskich, crossowych lub miejskich. Jak działa takie urządzenie? Dzięki wbudowanemu silnikowi, który zasilany jest za pomocą baterii – zwykle włożona jest do ramy, ewentualnie na niej przymocowana. W niektórych modelach rowerów baterię można znaleźć również w bagażniku. Nowoczesne e-rowery konstruowane są dziś w taki sposób, że bateria jest niewidoczna, wobec czego ciężko odróżnić klasyczny rower od elektrycznej wersji. Czy wszyscy mogą jeździć na rowerach elektrycznych? Jeżdżenie na rowerze elektrycznym, niezależnie od jego marki, niestety nie jest odpowiednie dla każdego. Jeśli lubisz jazdę wyczynową, pojazd może okazać się niewystarczający. Jest jednak spora grupa ludzi, którzy doskonale odnajdują się na tych pojazdach. Są to choćby wszyscy preferujący turystykę rowerową, którzy lubią spakować rower do samochodu i odwiedzać nim nowe miejsca. Składany model elektroniczny właśnie dla takich ludzi może okazać się fantastyczną opcją. Nie dość, że po złożeniu zajmie o wiele mniej miejsca niż klasyczny, to w dodatku można przejechać nim bardzo długi dystans na jednym tylko ładowaniu akumulatora – zależy on oczywiście od parametrów urządzenia, które przed zakupem jakiegokolwiek roweru trzeba dokładnie przeczytać. Na e-rowerach powinny jeździć także osoby, które chcą błyskawicznie dostać się do miejsca pracy. Dzięki nim niestraszne są korki w mieście, przez które powroty do domu bywają niezwykle uciążliwe. Rowery elektroniczne mogą być także świetnią opcją dla seniorów. Jak wiadomo, jazda na klasycznym modelu wymaga nieco więcej kondycji, siły i zdrowia. Nie wszyscy seniorzy będą mogli wobec tego poradzić sobie na tradycyjnym rowerze. Właśnie dlatego, aby nie zmuszać się jednocześnie do całkowitej rezygnacji z aktywności, seniorzy spróbować powinni jazdy na e-rowerze. Dzięki niemu pokonać można bowiem bardzo długie dystanse, nie wkładając w to zbyt wiele wysiłku. Każdy senior bez problemu dopasuje tempo jazdy do swoich potrzeb, niezależnie od wybranego modelu. Trzeba mieć jedynie świadomość, że na elektrycznym urządzeniu pokonać można ściśle określoną przez producenta liczbę kilometrów na jednym ładowaniu, w zależności od parametrów roweru. Przed wyjechaniem z domu trzeba więc koniecznie naładować do pełna akumulator. Kto jeszcze może jeździć na rowerach elektrycznych? Otóż osoby z problemami kręgosłupa i stawów. Jeśli stan zdrowia nie pozwala na pedałowanie na klasycznym modelu, warto wsiąść na rower elektryczny ze wspomaganiem, dzięki któremu można utrzymywać stałą prędkość, jednocześnie nie obciążając kręgosłupa. Na tradycyjnym rowerze stawy, a już zwłaszcza kolana, zawsze są mocno przeciążone. W elektronicznym modelu zachować można pełną mobilność ciała, nie narażając się na urazy spowodowane pedałowaniem i związanym z tym wysiłkiem oraz naciskiem. To naprawdę fantastyczna opcja dla osób codziennie dojeżdżających do pracy i zmagających się przy tym z problemami stawów lub kręgosłupa, co zmusza je do rezygnacji z klasycznego roweru. Sprawdź także ten artykuł na temat ekologicznych środków transportu. Szybkie dojazdy z mieszkania do pracy – czy znałeś ten sposób? Dojeżdżanie do pracy nigdy nie było prostsze! Jazda na rowerze elektrycznym jest bardzo łatwa i przyjemna. Dzięki urządzeniu przejechać można całe miasto, jednocześnie zbytnio się przy tym nie wysilając. W dodatku wcale nie trzeba martwić się korkami w centrum miasta i miejscami parkingowymi przed biurem – z rowerem wszystkie te problemy znikają. Nie dość, że dojazdy do pracy stają się znacznie przyjemniejsze i szybsze, to w dodatku przed rozpoczęciem dniówki można spędzić chwilę na świeżym powietrzu. Na pewno wpłynie to pozytywnie na lepsze myślenie i doda energii do pracy. O czym pamiętać, dojeżdżając do pracy na rowerze elektrycznym? Przede wszystkim należy zacząć od wolniejszej jazdy, aby na spokojnie zapoznać się z urządzeniem. W celu oswojenia się z rowerem należy pojeździć przez kilka dni np. po ulicy wyłączonej z ruchu albo dużym i pustym parkingu. Nie można zapomnieć również o tym, aby zawsze hamować wcześniej. Jako że e-rowery mają znacznie większą moc i prędkość niż klasyczne, należy wyhamowywać je szybciej. Jednocześnie trzeba to robić stopniowo, równomiernie i bardzo delikatnie, dociskając równomiernie oba hamulce. Rowery elektryczne dziś konstruowane są w taki sposób, iż mocno przypominają tradycyjne sprzęty do pedałowania. Niektórzy mogą być wiec bardzo zaskoczeni „demoniczną” prędkością, z jaką jedzie się na tym urządzeniu. Podczas jazdy należy zachować szczególną ostrożność i mieć oczy dokoła głowy, aby nie doprowadzić do kolizji. Trzeba też pilnie przestrzegać kodeksu drogowego, ponieważ jazda na elektrycznym urządzeniu wcale nie zwalnia z obowiązku dostosowania się do niego. Aby i szybko można było dostać się urządzeniem do pracy, należy wcześniej dobrze zaplanować swoją trasę. Można na próbę przejechać się nią np. w weekend albo w każdy inny wolny dzień. Przy okazji warto w tym miejscu zaznaczyć, że zawsze należy mieć na sobie kask – niezależnie od tego, jak daleko jedzie się na rowerze. Bezpieczny dojazd do miejsca pracy – ważne zasady Przed rozpoczęciem jazdy na rowerze elektrycznym należy bezwzględnie zoptymalizować zasięg jego działania na jednym ładowaniu. Całkowity zasięg zależy oczywiście od wielu czynników, takich jak ładowanie akumulatora, poziom wspomagania i rodzaj silnika. Duże znaczenie ma także temperatura, pogoda i teren, jednak na te rzeczy już nie ma się wpływu. W jaki sposób zwiększyć zasięg urządzenia? Można wypróbować różne przełożenia po to, aby nie przeciążać silnika i znaleźć idealną równowagę między pedałowaniem a wykorzystywaniem jego mocy. Można również zmniejszyć obciążenie (np. nie dokładając dodatkowego bagażu), ponieważ większa masa oznacza jednocześnie większe obciążenie dla silnika rowerowego. Można również skorzystać z niższego poziomu wspomagania (np. jadąc po płaskiej powierzchni). Jadąc do pracy na e-rowerze, zawsze powinno się być widocznym na drodze. Zawsze włączać trzeba światła, korzystając za dnia z lampek do jazdy dziennej, a także trybu migotania – to pozwoli każdemu zauważyć, że jedziemy po szosie. Wracając z pracy wieczorem, zawsze należy włączać specjalne oświetlenie przednie, a także migające lampki zarówno z przodu, jak i z tyłu urządzenia. Warto założyć ubranie w jaskrawych kolorach, ponieważ jest ono lepiej widoczne na rowerze niż np. całe czarne. Dodatkowo powinno się nosić odblaski i zainwestować w dzwonek, o ile nie ma go już wbudowanego w rower. Przed zostawieniem urządzenia przed miejscem pracy warto też dobrze zabezpieczyć urządzenie, np. wysokiej jakości zapięciem lub blokadą, którą potencjalnym rabusiom będzie ciężko przeciąć. Rower elektryczny warto parkować w strzeżonych i dobrze oświetlonych miejscach albo takich, gdzie ryzyko wandalizmu jest niewielkie. Czy ten artykuł był dla Ciebie pomocny? Dla 0,0% czytelników artykuł okazał się być pomocny
Zatem czas zgubić poświąteczne kilogramy, oczywiście szybko i bezboleśnie oraz bezpiecznie. Poznajcie więc sposoby. Ruch to zdrowie, czyli postaw na aktywność fizyczną Najlepiej zgubić nadprogramowe kilogramy, ruszając się czy ćwicząc. Może ćwiczenia nie zawsze się sprawdzają, bo bądźmy szczerzy, robienie „ skalpela” z
zapytał(a) o 10:20 Jak można się szybko, bezboleśnie i skutecznie zabić? żeby było szybko, długo nie bolało i absolutnie nie chcę być odratowany. Pomóżcie, i tak to zrobię. Prosze was, bardzo mi zalezy.. To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać 1 ocena Najlepsza odp: 100% Najlepsza odpowiedź blocked odpowiedział(a) o 10:25: Coller, wiem o czym mówisz. Ja sama próbowałam, ale... boję się. Tego co się stanie, gdy odpłynę. Co będzie później? Jesteś wierzący? Ja nie bardzo. Jeśli chcesz to podetnij zyły. albo łyknij 3 pudełka uspokajających. Ale najpierw się zastanów. Po co? Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 10:21 buncik odpowiedział(a) o 10:22 nie ma takiego sposoby caller. wszystko boli albo nie jest szybkie. daj na luz A PO CO CI TO?? NIE MA TAKIEGO SPOSOBU ?!! Whiskass odpowiedział(a) o 10:25 Czy ty wogóle rozumiesz co chcesz zrobić???????????????? Jak sie zabijesz stracisz wszystko co masz! Nie rób tego! jussti odpowiedział(a) o 10:26 zabijać się to zły pomysł,jak masz jakieś problemy pogadaj o tym kimś każdy problem ma rozwiązanie blocked odpowiedział(a) o 10:26 nie rób tego. !! przecież życie jest piękne x D i masz tylko 1 życie, więc.... a jaki jest powód? Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
. 796 441 745 74 701 362 169 211
jak można się szybko i bezboleśnie zabić