Paweł Kędzia Od nielegalnego przycinania uszu przez weterynarza do rzucania szczątkami myszoskoczka w klasie - maltretowanie zwierząt ma różne oblicza. Czy sprawców odstraszą wyższe kary? W co drugim polskim domu pod strzechą biegają zwierzęta, najczęściej psy. Pod względem ich liczby Polska jest na trzecim miejscu w Europie po Wielkiej Brytanii i Niemczech. Ilu właścicieli zwierząt nigdy nie powinno dostać pod opiekę choćby muchy? Nie tylko miłośnikami zwierząt wstrząsnęła sprawa z Obornik Śląskich, gdzie uczeń podstawówki pociął myszoskoczki, którymi opiekowała się klasa, i rzucał ich wnętrznościami, bo - jak powiedział - jeden „go wkurzył”, a drugi „bo był z tego samego miotu”. Jeżyki się palą Kilka dni później internet obiegło nagranie, na którym widać, jak dwie gimnazjalistki podpalają jeża. Nastolatki najpierw rzucają w zwierzę plastikową butelką z okrzykiem „szmato je...”, a kilka sekund później widać gorejącą kulkę z komentarzem „chyba jeżyki się palą”. W lutym w podbydgoskim Dobrczu zamknięto największą hodowlę zwierząt rasowych w Polsce. Służby zabezpieczyły 170 psów i kotów. Zwierzęta nie wychodziły z boksów. Nikt się nimi nie zajmował. Spały na warstwie własnych odchodów. Małżeństwo prowadzące hodowlę usłyszało zarzuty znęcania się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem. W Toruniu w 2014 r. znanego weterynarza skazano za tzw. kopiowanie ogonów u szczeniaków dobermana. Mężczyzna obciął nożyczkami ogony pieskom; we własnym mieszkaniu, bez znieczulenia. W ub. roku mężczyzna ponownie stanął przed sądem, ale za przycinanie uszu. Od 2012 r. proceder jest zakazany, a na wystawy zwierząt rasowych nie mają wstępu zwierzęta z przyciętymi uszami czy ogonami. Najczęściej do maltretowania zwierząt dochodzi w zaciszu domowym, z dala od kamer, a sprawcy nie chwalą się swoimi dokonaniami w internecie. Tak było w przypadku małżeństwa z podbrodnickiej miejscowości. Państwo sprawiło sobie dwa psy, szczeniaki w typie ratlerka, popularnie zwane „sarenkami”. Jedno zwierzę trafiło do dorosłej córki. Drugie zostało w domu jako maskotka dla niepełnosprawnej po wypadku drugiej córki. Piesek wylądował w skrzynce po pieczywie, przykrytej inną skrzynką, gdzie ledwie się mieścił. Początkowo zwierzę walczyło, próbowało wypchnąć przyciśnięte cegłą wieko, ale z czasem opadło z sił i praktycznie się nie ruszało. Pies załatwiał się pod siebie. Skrzynki były w łazience, a dostęp do nich grodziły składowane w pomieszczeniu części samochodowe. Uwagę sąsiadek, które dokonały dramatycznego odkrycia, zwrócił niemiłosierny smród. Świadkowie, korzystając z nieobecności pana domu, wydostali zwierzę, które chwiało się na nogach i było wyziębione. Dzięki sąsiadkom piesek trafił do weterynarza. Ten udzielił pomocy medycznej i jednocześnie zawiadomił policję. Jednak funkcjonariusze początkowo odmówili wszczęcia postępowania, to prokuratura nakazała zająć się sprawą. Rośnie świadomość ludzi i otrzymujemy coraz więcej informacji o zwierzętach, które są trzymane w złych warunkach - mówi Zbigniew Lustig z Animals Bydgoszcz. Potwierdzają to statystyki MSWiA. W najnowszym raporcie na temat stanu bezpieczeństwa w 2015 r. służby stwierdziły 1859 przestępstw z ustawy o ochronie zwierząt, czyli o 23,1 proc. więcej niż w roku poprzednim, kiedy było ich 1501. Zwierzęta w sądzie Problemem, na co zwraca uwagę fundacja „Czarna owca pana kota”, jest wysoki odsetek odmów wszczęcia śledztwa lub umorzeń w podobnych sprawach. Tylko 19,2 proc. postępowań kończy się wniesieniem aktu oskarżenia. Jaskrawy jest przykład z Aleksandrowa Kujawskiego, gdzie prokuratura umorzyła dochodzenie w sprawie o znęcanie się (łańcucha wrośniętego w szyję psa, - argumentując, że właściciel zwierzęcia wcale nie działał umyślnie, lecz było to zaledwie niedopatrzenie z jego strony, którego zresztą żałował. - Do schronisk trafiają zwierzęta w bardzo różnym stanie. Są przypadki bardzo drastyczne: z ranami kłutymi, z obciętymi kończynami, ze śladami duszenia, z zaropiałymi ranami po obcięciu ogona siekierą - mówi Agnieszka Szarecka, szefowa Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Toruniu. - Ludzie przynoszą zaniedbane zwierzęta z dużymi, spękanymi guzami nowotworowymi, chorobami skóry, nieopatrzonymi złamaniami, w przypadku których nie ma już szans na prawidłowe złożenie kości. Bardzo dużo zwierząt ludzie wywożą do lasu. Wiele z nich tam ginie, czasami udaje się je uratować - przywożą je do schroniska przywożą zaprzyjaźnieni leśnicy. Grzegorz Olkowski Kot „Sroka” zanim trafił pod opiekę schroniska, przez miesiąc wegetował na balkonie. Właściciel sprzedał mieszkanie i zostawił kota na pastwę losu. - Na przestrzeni lat spotkałam się z różnymi sposobami dręczenia zwierząt: od porzucenia, zaniedbania, wyrzucenia przez okno, poprzez obcinanie uszu, ogonów, po ciężkie uszkodzenia ciała w rezultacie pobicia - mówi Izabella Szolginia, dyrektor Schroniska dla Zwierząt w Bydgoszczy. - Tego typu sprawy coraz częściej są nagłaśnianie dzięki Internetowi, monitoringowi i telefonom komórkowym. Osoby nagrywają swoje „wyczyny”, a potem łatwo tych zwyrodnialców namierzyć. Kilka dni temu w nagrzanej torbie, leżącej na ulicy, strażnicy miejscy odnaleźli porzucone szczenię. To również jest przestępstwo. Wielką rolę w kształtowaniu stosunku ludzi do zwierząt ma szkoła. Konieczny byłby obowiązkowy przedmiot: „zwierzęta towarzyszące” i omawianie takiego tematu, jak opieka i etyczne podejście do świata zwierząt (i roślin). Dobrze byłoby także, gdyby Kościół zajął odpowiednie stanowisko, podkreślając wagę nauk św. Franciszka. To pole do popisu dla wszystkich księży, którzy mają serce na właściwym miejscu. Niestety, jeszcze wciąż w naszym społeczeństwie pokutuje kartezjański pogląd na prawa zwierząt, pogląd który umniejsza ich cierpienie. A przecież ból czy u ludzi, czy u zwierząt jest ten sam. Niedawno poseł Krzysztof Czabański przedstawił projekt Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt, który dotyczy nowelizacji przepisów o ochronie zwierząt. Zakłada on zakaz: trzymania psów na uwięzi, występów zwierząt w cyrkach, uboju rytualnego oraz hodowli zwierząt futerkowych. Ponadto za znęcanie się nad zwierzętami groziłyby 3. zamiast 2, lata więzienia, a w przypadku szczególnego okrucieństwa - 5 lat, zamiast 3. - Bardzo dobrze, że powstał ten projekt. Mam nadzieję, że politycy, niezależnie od opcji politycznej, zagłosują za zmianami ponad podziałami - mówi Izabella Szolginia. - Nawet w Rumunii obowiązuje zakaz trzymania psów na łańcuchu. - Obecne prawo nie jest najgorsze, ale nie jest wykorzystywane. Przestępstwa przeciwko zwierzętom sądy traktują bardzo pobłażliwie, jako sprawy o bardzo małej szkodliwości społecznej - mówi Agnieszka Szarecka. - Trafiają do nas zwierzęta, które padły ofiarą maltretowania. Sprawy się ciągną miesiącami. W tym czasie zwierzęta pod naszą opieką dochodzą do siebie. I nagle decyzją sądu zwierzę ma wrócić do oprawcy, bo ten wyraził skruchę. Jaka jest gwarancja, że nie zrobi zwierzęciu czegoś gorszego? To nieludzkie. Przed sądem w Zielonej Górze stanął właściciel, który usiłował uśmiercić własnego chorego na nowotwór psa, zadając mu w głowę ciosy tłuczkiem kuchennym. Wobec zwyrodnialca sąd orzekł 6 miesięcy ograniczenia wolności (nieodpłatna praca na cele społeczne w wymiarze 20 godzin miesięcznie), zakaz posiadania zwierząt przez okres 2 lat. Przy czym sąd zwolnił skazanego od kosztów sądowych i od opłaty. W ostatnim czasie widzami wstrząsnęły dwa przypadki wleczenia zwierząt za samochodem. Najpierw w marcu 54-letni mieszkaniec Terespola ciągnął za swoim autem psa husky. Został zatrzymany przez innego kierowcę, który wezwał policję. Z kolei w maju w Kuznocinie Górnym na Mazowszu para ciągnęła psa za przyczepką. Zatrzymani przez innego kierowcę tłumaczyli, że zwierzę wygryzło dziurę w plandece. Postępowanie prowadzi prokuratura. Podobna sprawa w Białej Podlaskiej zakończyła się wyrokiem skazującym. Tam również właściciel znęcał się nad owczarkiem niemieckim poprzez przywiązanie go do samochodu i jazdę z dużą prędkością. Pies doznał licznych ran kończyn. Sąd orzekł 1 rok i 6 miesięcy pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem wykonania kary na okres próby 4 lat, 1000 zł nawiązki na cel związany z ochroną zwierząt oraz zwolnienie od kosztów sądowych i opłaty. W Strzyżowie właściciel znęcał się nad własnym psem, przeprowadzając samodzielnie zabieg kastracji. Sąd orzekł 5 miesięcy ograniczenia wolności (nieodpłatna praca na cele społeczne w wymiarze 30 godzin miesięcznie) z warunkowym zawieszeniem wykonania kary na okres próby 2 lat i zwolnienie od kosztów sądowych. WIDEO: pies na smyczy za samochodem
Public group. 67.9K members. Join group. About. Discussion. Featured. Topics. Events. Media. More. About. Discussion. Featured. Topics. Events. Media Forum Libertarian ma swój regulamin. Fora Libertarianizm Nierząd Copwatch You are using an out of date browser. It may not display this or other websites should upgrade or use an alternative browser. Zwierzęta w mundurach Thread starter military Rozpoczęty 22 Październik 2013 #61 Antoni Wiech Guest #62 tomislav libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy! Tak, urodził się kurde z nimi. Psiarnia zajebana. Powiesić kurewskie psy na latarniach! Kibolnia powinna im urządzić z komisariatu jesień średniowiecza odjebując wraz z pałami i sukami. ps: A z tymi marzeniami i planami, to powinni se darować. Dziś, w epoce skrajnego nihilizmu i tumiwisizmu, mało kto marzy i snuje plany. Ostatnia edycja: 21 Maj 2016 #63 draq Well-Known Member Pan Maciej, ojciec Igora mówi, że gdy zawiadomiony w niedzielę o tragedii pojechał do komisariatu zobaczyć ciało syna, to czekał na to 6 godzin. - A oni i tak wywieźli ciało do kostnicy i zobaczyłem syna dopiero wczoraj rano, tuż przed sekcją. Wyglądał strasznie. Cały w ranach. Zacząłem robić zdjęcia, mówili, że nie wolno, ale i tak zrobiłem - zaznacza. - Święty nie był. Ale to nie powód, żeby dziecko mi zabijać. Ciekawe czy kiedykolwiek się dowiemy co miał tatuś na myśli mówiąć to. "Kibolnia powinna im urządzić z komisariatu jesień średniowiecza odjebując wraz z pałami i sukami." Że niby kibolnia to grupa mająca jakiekolwiek prawo w tym moralne do wymierzania sprawiedliwości? Ta sama kibolnia, która terroryzuje podróżnych jadących pociagami? "Mnie grożono wyrzuceniem z pociągu, aby "zaopiekować się" moja nieletnią córką. - pisze oburzona Internautka." -> masz kurwa zajebistych idoli. Ta sama kibolnia, przed którą trzeba schodzić na drugą stronę ulicy żeby nie dostać nożem w bebechy? Ta sama kibolnia, przez którą nie można być pewnym czy wróci się do domu w jednym kawałku jeśli człowiek napatoczy się na nich na przystanku autobusowym? Ta sama kibolnia, przez którą wyjście na mecz z rodziną i dziećmi to cień przeszłości? Ta sama kibolnia, która jest zbieraniną narodowych socjalistów i pospolitych bandytów? Zabij się. Najlepiej wraz z potomstwem. #64 we francji psiarnia dostała po dupie w sumie ucierpiał tylko samochód no ale liczy się gest xD #65 tomislav libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy! Drag, z lekka się opanuj i wyluzuj. Nie wartościowałem kiboli na plus, lecz z chęcią zobaczyłbym ich w takiej akcji, kiedy służyliby jako kierunkowane narzędzie. Tylko i wyłącznie narzędzie. #66 draq Well-Known Member we francji psiarnia dostała po dupie w sumie ucierpiał tylko samochód no ale liczy się gest xD Oto przeciw czemu protestują: The government has used emergency constitutional powers to push through controversial labour law reforms, including a loosening of the maximum 35-hour working week and a cap on redundancy payments, avoiding a parliamentary vote it would almost certainly have lost – a move that has sparked even greater opposition. Yep, walka z policją w takiej sprawie to dobry gest. #67 Hundreds of thousands of enraged citizens crowded the streets in the Zheijian Province of Southern China after a brutal police officer killed a man with a hammer in broad daylight. Reportedly, the man was capturing footage of police brutality against a woman when the police-inspector hit him with a hammer until he started to vomit blood. While he was being transported to the hospital, the activist died. Appalled by the abhorrent abuse of power, infuriated citizens took to the street. They surrounded the police officers and their van and attacked them with stones and bats. As a result, at least four Chengguan, the most hated police-inspectors in the Communist country, were killed. #68 Antoni Wiech Guest #69 #70 Pasuje tu FB grupa "Police the Police" - koncentruje sie głównie na prezentowaniu nagrań z interwencji, jako że gliniarze w USA (i chyba UK też) noszą stale kamerki ze sobą. Większość nagrań nie jest specjalnie drastyczna, niemniej chamstwo, głupota i buta leją sie tu litrami, z reguły aż żal patrzeć. #71 #72 Sześć niewyjaśnionych zgonów w czterotysięcznym Szczucinie. Poza Iwoną Cygan, pięć kolejnych ofiar na przestrzeni 16 lat. Zero postawionych zarzutów. Kilkunastu ministrów sprawiedliwości vel prokuratorów generalnych nadzorujących w imieniu obywateli polską prokuraturę. 15 ministrów spraw wewnętrznych czuwających nad policją. Osiem rządów reprezentujących niemal całe spektrum polskiej sceny politycznej. Czy mogli nie dostrzec kilku tragedii w małym, odległym od Warszawy Szczucinie? Przez lata powstały setki artykułów prasowych na temat zbrodni w tej miejscowości. Rodzice ofiary wystosowali dziesiątki apeli do wszystkich możliwych władz i instancji, wykazując liczne nieprawidłowości organów ścigania i nadzoru nad instytucjami prawa. Wykazali całą gamę nieprawidłowości w śledztwie, udowodnili zakłamanie i zmowę milczenia lokalnej sitwy, wypomnieli niewyjaśnione śmierci świadków. Wszystko pozostało bez odzewu, ... Po 19 latach umarzań i wznowień śledztwa, w grudniu 2017 roku krakowska prokuratura na podstawie działań tzw. Archiwum X Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie skierowała do sądu akt oskarżenia w sprawie zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem Iwony Cygan. Zapoznanie się z zebranym w tej sprawie materiałem czyni ją jeszcze bardziej bulwersującą i podważa wszelkie wyobrażenia na temat polskiego państwa w jego odległych peryferiach. Oprócz głównych oskarżonych, Pawła K. i jego ojca Józefa K., na ławie oskarżonych zasiądzie 15 innych osób, w tym 14 byłych i obecnych funkcjonariuszy policji. Niemal cały personel szczucińskiej komendy policji. Oburzać może również lokalna zmowa milczenia. Dziś wychodzi na jaw, że Iwona Cygan przed śmiercią była bita i torturowana w miejscu publicznym, w lokalnym barze, w obecności kilkunastu osób, w tym funkcjonariuszy szczucińskiej policji. Co więcej, lokalni policjanci zacierali ślady zbrodni. Prokuratura z kolei umarzała każdy z kolejnych wątków tej sprawy. Przez lata nikt nie odważył się przemówić. Nawet teraz, gdy wydaje się, że wszyscy uwikłani w sprawę znajdują się w areszcie, mieszkańcy nie chcą się na ten temat wypowiadać. ... Mieszkańcy nie mieli najmniejszych podstaw, by ufać policji, prokuraturze czy politykom. Ten, kto odważył się złamać lokalne zasady, ginął. I nie łudźmy się, że to odosobniony przypadek, że dziś w Polsce nie ma dziesiątek podobnych spraw. WSZYSTKO PO STAREMU Od miesięcy opinię publiczną bulwersuje śmierć Igora Stachowiaka na komendzie wrocławskiej policji. Do tej pory poza konsekwencjami służbowymi nie postawiono nikomu zarzutów. Tutaj również oprawcy nie ponieśliby nawet odpowiedzialności zawodowej, gdyby nie prywatna walka toczona przez ojca ofiary, który również musiał postawić swoje „trzy billboardy", występując we wszystkich możliwych polskich mediach. Ile jest takich przypadków każdego roku w Polsce, gdzie rodzice i bliscy ofiary czują strach, bezsilność czy brak kompetencji, aby walczyć o sprawiedliwość z patologicznymi, wrogo im nastawionymi instytucjami państwa? Ile jest przypadków pobicia na komendach, które nie kończą się tak tragicznie? Ile na komendach policji jest wymuszeń zeznań, o których mówią później podejrzani w wielu rozprawach karnych? Całość: #73 #74 Zjebali, że nie odjebali go wcześniej... tak się kończy miłosierdzie. #75 Dobry film dla każdego kto twierdzi, że amunicja nieśmiertelna czy mniej śmiertelna jest równie skuteczna co ostra. Nie raz słyszałem o pomyśle ładowania, przynajmniej kilku pierwszych strzałów (co wiąże się z innym problemem - pomyleniem amunicji) amunicją na gumowe kule w broni do obrony. #76 Ojciec Igora Stachowiaka: Komendanci są na emeryturach, mój syn leży w grobie Maciej Stachowiak, ojciec zmarłego w komisariacie Igora: Spotkałem się z komendantami dolnośląskiej policji. Poprosili, żebym odciął się od zamieszek, zaapelował o spokój. Słowa "przepraszam" za śmierć syna nikt nie wydusił JACEK HARŁUKOWICZ: Wyrok pana satysfakcjonuje? MACIEJ STACHOWIAK: Nie. Ani nie przekonuje o sprawiedliwości. Bo policjanci nie byli sądzeni za spowodowanie, nawet nieumyślne, śmierci Igora, lecz jedynie za przekroczenie uprawnień. Ale gdy widzę, jak działają dziś polskie sądy, jak upolityczniona została prokuratura i jak robiono wszystko, by winni wydarzeń w komisariacie na Trzemeskiej uniknęli odpowiedzialności, można byłoby się cieszyć, że nie są to wyroki w zawieszeniu. Ale się nie cieszę. Po jego ogłoszeniu mówił pan, że to dopiero pierwszy etap. Co to znaczy? – Że się odwołam. Bo nawet w ramach zarzutu o przekroczenie uprawnień, który postawiła prokuratura, sąd mógł wymierzyć im kary wyższe: do pięciu lat więzienia. I takie powinni dostać. Aby każdy kolejny policjant zastanowił się, jak wykonuje swoją pracę, że gdy kogoś zatrzymuje, to ponosi za niego odpowiedzialność. To chyba pierwsza sprawa tak jasno ukazująca brutalność policji, jej nadużycia i rzeczywistość w polskich komisariatach. Dlatego życzyłbym sobie, by wyroki dla oprawców mojego syna miały walor edukacyjny. Funkcjonariusze, którzy zakatowali mojego syna, czuli się kompletnie bezkarni. Nie spodziewali się zapewne, że taser [paralizator], którego używają, zarejestruje wszystko, co działo się w tej toalecie. A ten pierwszy etap? – To konsekwencja niesłusznych zarzutów dla policjantów. Zostali oskarżeni o przekroczenie uprawnień, a nie o spowodowanie śmierci. Adwokaci, z którymi konsultowałem sprawę, byli zgodni, że to nie przekroczenie uprawnień, ale zabójstwo z zamiarem ewentualnym. Bo każdy, kto stosuje siłę fizyczną, kajdanki, gaz i paralizator, musi zdawać sobie sprawę z tego, jak to się może skończyć. Zdawał sobie z tego sprawę mój syn, który tam, w komisariacie, mówił przecież do policjantów, którzy byli z nim w toalecie: „Wiem, że ja tu dzisiaj umrę”. Na co od jednego z nich usłyszał, że każdy kiedyś umrze. „Ale ja wiem, że to będzie dzisiaj” – mówił Igor. Zeznał to jeden z funkcjonariuszy komisariatu, który wszedł do toalety, gdzie znęcali się nad Igorem, bo przywiodły go tam odgłosy. A potem sporządził z tego notatkę służbową. To co, oni nie wiedzieli?! On był świadomy tego, co mu robią, a oni, doświadczeni funkcjonariusze… Przepraszam, normalnie brakuje mi słów. Przecież cała Polska widziała, co robili z Igorem. Jak nad nim stali i się pastwili. A on, bezbronny, spięty kajdankami, leżał na ziemi, wył z bólu i błagał o litość. Zwrócił na to uwagę nawet sędzia prowadzący rozprawę. Że mój syn nie był agresywny, że nie trzeba było go skuwać, że była to tylko linia obrony policjantów. Nawet policjanci, którzy przebywali w tym czasie w komisariacie, ale zajmowali się sporządzaniem notatek, tej agresji syna jakoś nie zauważyli… Biegli stwierdzili u Igora „złamanie rogu górnego lewego chrząstki tarczowatej”, co mogłoby wskazywać, że został uduszony. Potem podczas rozprawy jeden z biegłych przyznał, że odpowiada to skutkom urazu mechanicznego, który powstał za życia. Wie pan, jak zginął pana syn? – (cisza) Po pierwsze, paralizatory. Specjalnie używam liczby mnogiej, bo choć prokuratura nie ciągnęła tego wątku, to są informacje, że było ich więcej. Ludzie, którzy byli świadkami interwencji policji jeszcze na Rynku, filmowali to zdarzenie. Zostali za to później zatrzymani. Gdy znaleźli się w komisariacie, widzieli, że na stole leżały trzy czarne latarki z wbudowanym paralizatorem. Jeden z funkcjonariuszy pokazywał nawet jednemu z tych świadków taki prywatny paralizator. Podczas eksperymentu procesowego ci zatrzymani świadkowie wskazywali potem policjantów, którzy mieli taki prywatny sprzęt. Igor rażony był więc moim zdaniem nie jednym, ale kilkoma taserami. Przecież jeden ze świadków mówił później, że słyszał, jak jeden z policjantów denerwował się: „Wyjebałem na niego całą baterię”. Po drugie, duszenie. To nie jakiś jeden krótkotrwały nacisk na szyję, ale długotrwałe, sukcesywne naciskanie – nie wiem: ręką, może butem, gdy próbowano go przekuwać – które skutkowało tym stwierdzonym złamaniem, obrzękiem i krwawieniem. Sekcję zwłok przeprowadzano dwukrotnie: we Wrocławiu i później w Poznaniu. W tamtych opiniach rzeczywiście mowa jest o tym, że jedną z przyczyn mogło być uduszenie. Ale gdy ciało badano za trzecim razem, w Łodzi, to biegli jako przyczynę śmierci wskazali excited delirium, czyli zespół groźnych dla życia powikłań, charakterystyczny dla narkomanów i osób z zaburzeniami psychicznymi. I ta wersja obowiązuje do dziś. – O sekcji zwłok można mówić tylko w przypadku badań we Wrocławiu i później w Poznaniu. Co do tych badań też mam zresztą sporo wątpliwości. Podczas pierwszej sekcji uznano, że śmierć nastąpić mogła w wyniku rażenia paralizatorem, duszenia i zażytych rzekomo narkotyków. Ale okazało się, że ku temu ostatniemu biegli nie mieli żadnych podstaw, bo nie dysponowali badaniami toksykologicznymi. Gdy później wezwaliśmy do sądu biegłego z zakresu toksykologii, kompletnie tę teorię obalił. I stwierdził jednoznacznie, że ilość środków toksycznych w organizmie Igora była śladowa czy wręcz – jak się wtedy wyraził – lecznicza. Trzecie badanie, to wykonywane w Łodzi, nie było już sekcją zwłok. Odbywało się po złożeniu Igora do grobu, a biegli pracowali jedynie na dokumentach i wycinkach. I na tej podstawie stwierdzili excited delirium, o którym już dzisiaj wiem, że podawane jest jako przyczyna śmierci przede wszystkim po zgonach w komisariatach na całym świecie. Podejrzewam, że ta opinia powstała, by chronić przed odpowiedzialnością policjantów. Gdy ją wydawano, nikt nie znał jeszcze filmu z tasera. Zanim materiał się ukazał, zatrudniłem jako pełnomocnika adwokata z Poznania, bo tam toczyło się śledztwo. Około trzech tygodni przed emisją reportażu w TVN, po rozmowie z prokuratorką, mecenas poinformował mnie, że w ogóle nie widzi podstaw do stawiania jakichkolwiek zarzutów! Pytałem, czy widział film z tasera. Stwierdził, że tak, ale uważał, że policjanci działali w ramach swoich uprawnień! Potem okazało się, że pan mecenas z panią prokurator doskonale się znają, są nawet ze sobą na ty. Wtedy zrozumiałem, że walczę z tą sprawą sam. Mecenasowi podziękowałem za współpracę. Wobec policjanta Łukasza R., który raził Igora paralizatorem, wszczęto postępowanie dyscyplinarne, ale uciekł na zwolnienie lekarskie. A gdy wrócił, normalnie pracował. Komendant komisariatu zaś awansował na zastępcę komendanta miejskiego we Wrocławiu. – Bo do czasu reportażu Bojanowskiego zamieszki pod komisariatem się skończyły i wszystko wróciło do normy. Tylko moje dziecko leżało w grobie. I nagle TVN publikuje nagranie. I co? Wszyscy znowu chorzy! A komendanci, którzy całą sprawę przez rok tuszowali, nagle czują się na tyle starzy, że składają wnioski o emerytury. Minister ich dymisjonuje, wszczyna postępowania dyscyplinarne, a oni sobie spokojnie, jak gdyby nigdy nic, idą na emeryturę! A jako że są emerytami, to nie są już policjantami, więc postępowania dyscyplinarne zostają umorzone. Jeszcze sobie po kilkadziesiąt tysięcy odpraw powypłacali! To jest sprawiedliwie?! Tak działa państwo prawa?! Co pan czuł na procesie, gdy obok stali policjanci, którzy doprowadzili do śmierci syna? – Pojawił się tylko jeden - Łukasz R. Bo sądzę, że taka była ich linia obrony: uznano, że bezpieczniej będzie, jak przedstawiana będzie jedna wersja zdarzeń. Z tą czwórką widziałem się raz, jeszcze przed emisją reportażu TVN, w prokuraturze w Poznaniu. Tylko że oni wtedy występowali w charakterze świadków. Co czułem? Wściekłość. Pamiętam, że wtedy obiecałem sobie, iż zrobię wszystko, by ponieśli karę za to, co zrobili Igorowi. Że będę o to walczył do końca życia. Wybaczy im pan? – Nie. (Milczenie) Bo zabili mi syna. Tak, nie boję się tego powiedzieć: ci ludzie zabili mojego syna. A cała ta historia rozwaliła moją rodzinę. Widzę, co dzieje się z moją żoną, z drugim synem, z moimi rodzicami. Co mam powiedzieć? Że jak wstaję rano, to myślę o Igorze? Że jak się kładę, to mam go przed oczami? Że jak jesteśmy na urlopie, to od razu z żoną rozmawiamy, jak byłoby, gdyby był z nami? Że żona przez cały czas jest pod opieką psychologa i od dłuższego czasu jest na zwolnieniu. Że wciąż wzbraniamy się przed wykasowaniem numeru Igora z telefonów? Czy ktoś was przeprosił? – Nie. Po interwencji ówczesnego szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka, cztery dni po śmierci Igora, spotkałem się z ówczesnymi komendantami wojewódzkimi oraz rzecznikiem dolnośląskiej policji. Poprosili, żebym zabrał publicznie głos i odciął się od zamieszek, które wybuchły pod komisariatem, i publicznie zaapelował o spokój. Bali się eskalacji. Mówili, że to się może roznieść na całą Polskę. Słowa „przepraszam” nikt z siebie nie wydusił. Wtedy zresztą obowiązywała jeszcze wersja, że Igor zabił się sam, że spadł z krzesła. To za co mieli przepraszać? Tyle że potem okazało się, iż doskonale wiedzieli, jak było. Potem, już w sądzie, gdy wyjaśnienia składał Łukasz R., po jakichś czterech godzinach sędzia zarządził przerwę. I jak po tej przerwie znów spotkaliśmy się na sali, prawdopodobnie po interwencji obrońcy, zaczął dukać coś o przeprosinach. I tyle. #77 Na rozprawę, na której prezentowany był film z tasera, nie pozwolił pan przyjść żonie. – Chciałem jej tego oszczędzić. Zresztą była tylko na jednej rozprawie. Do dzisiaj za każdym razem, gdy o śmierci Igora mówią w telewizji – jak choćby ostatnio, z powodu wyroku – wychodzi z pokoju. Gazet, gdy sobie o sprawie przypomną, też nie czyta. Reportaż TVN widziała? – Nie. Jak poinformował ją pan o wyroku? – Po zakończeniu ostatniej rozprawy sędzia ogłosił dwie godziny przerwy, po której miał ogłosić wyrok. Zadzwoniłem do niej, żeby powiedzieć. Była u Igora na cmentarzu. „Bardzo się komuś spieszy” – powiedziała i się rozłączyła. Potem już nie odbierała. Kiedy ostatni raz widzieliście syna przed śmiercią? – Mieszkał poza domem. To było kilka dni przed tą sprawą. Wpadł na grilla. Wracał z jakiegoś treningu, rzucił torbę gdzieś w ogrodzie, siadł z nami. Śmialiśmy się. Chciałem poczęstować go piwem, ale stronił od alkoholu. Dlatego ilość alkoholu stwierdzona w jego krwi po zatrzymaniu też była śladowa. A sam wydruk z alkomatu, którym go badano, w dziwnych okolicznościach zaginął. – Takich dziwnych zdarzeń było więcej. Zaginął wynik badania alkomatem Igora, ale były wyniki policjantów. Tylko potem okazało się, że funkcjonariusza, który miał ich badać, w ogóle nie było tego dnia w pracy. W protokole zatrzymania Igora wpisane były błędne jego dane. Np. że miał 195 cm wzrostu. Choć miał ponad dwa metry. Po jego śmierci zaczęły się pojawiać informacje, że do świętoszków nie należał. – Nie należał. Ale ilu 25-letnich chłopaków należy? Ja w jego wieku też świętoszkiem nie byłem! Nie mam zamiaru go bronić, ale sprawy, z którymi się go potem wiązało, to pierdoły. Gdzieś chłopaki rozwalili jakąś wiatę przystankową. Gdzieś była jakaś awantura na stacji benzynowej, kiedy indziej zabrali komuś czapkę z herbem klubu, którego kibice Śląska nie lubią. Ale wie pan, jak ja go zapamiętałem? Jako chłopaka, który wstydził się tego, że jest pomocny dla bliskich. I jak dziadek poprosił go kiedyś o pomoc w skopaniu ogródka przy domu, to kumplom powiedział, że gdzieś wyjeżdża. Bo wstyd mu było przyznać, że dziadkowi pomaga. O cokolwiek bym go poprosił, to zawsze był. Po prostu mogłem na niego liczyć. Za co siedział? – Za to, że jako osiemnastolatek odsprzedał koledze gram trawki. Gram! Dostał prace społeczne. Ale jak to młody człowiek, sprawę zbagatelizował i się nie zgłosił. Pewnego dnia spotkał go dzielnicowy. Poprosił, by Igor przyszedł do komisariatu coś wyjaśnić. I już go stamtąd nie wypuścił. Zamknęli go na sześć miesięcy. Mówiłem mu potem: „Prac nie odrobiłeś, to musisz ponieść konsekwencje”. To była jego wina. Ale czy to wszystko są rzeczy, które pozwalają policjantom zabić chłopaka? Już po śmierci Igora okazało się, że Adam W., jeden z maltretujących go policjantów, miał z nim wcześniej zatarg. Podczas wcześniejszej interwencji też raził go paralizatorem, za co Igor skarżył się później u przełożonych. Wobec policjanta wszczęto nawet śledztwo, ale zostało umorzone. – Była taka sytuacja, że po jakiejś kłótni na stacji benzynowej Igora zwinęła policja. Ale zamiast zawieźć go do komisariatu, wywieźli na ogródki działkowe, obili i razili paralizatorem. To dlatego tak bardzo bał się później tego rażenia na Trzemeskiej i mówił, że tam umrze. Miał uraz. Bo wiedział, co znaczy paralizator. Po tym pobiciu zrobił obdukcję i doniósł na policjantów. Biuro Spraw Wewnętrznych wszczęło przeciwko nim postępowanie dyscyplinarne, a prokuratura śledztwo. Ale wszystko zostało szybko umorzone. Tylko podczas śledztwa jakoś nikogo nie zastanowiło, skąd w komisariacie na Trzemeskiej, który nie był jego rejonem pracy, wziął się w niedzielę rano Adam W.? Skąd on się tam, do cholery, wziął w tym kiblu?! I dlaczego brał udział w znęcaniu się nad Igorem? Skąd się wziął? – Bo najprawdopodobniej któryś z interweniujących wobec Igora policjantów zadzwonił do niego z Rynku. Przecież Adam W. pełnił kiedyś z Łukaszem R. służbę, znali się! Musiał znać jego problemy, wiedział, że jakiś Stachowiak złożył na niego doniesienie, i o mały włos nie wywalili go z policji. No to jak zobaczył, że ma tego Stachowiaka w komisariacie, to pewnie wziął telefon i zadzwonił do kumpla: „Mam tego twojego Stachowiaka, co ci dyscyplinarkę zrobił. Jest okazja wyrównać rachunki”. Adam W. tłumaczył, że na Trzemeskiej razem z partnerem znaleźli się, bo mieli interwencję przy jakichś okradanych garażach czy piwnicach. – Bzdura. Sąd niedawno nakazał prokuraturze wznowić postępowanie w sprawie udziału policjantów w śmierci Igora. Co się dzieje obecnie w tej sprawie? – Przesłuchiwana była prokurator, która prowadziła śledztwo na samym początku. Ona nie zabezpieczyła mundurów policjantów do analizy i nie zdziwiło jej, że podłogi jeszcze przed przyjazdem do komisariatu karetki zostały dokładnie umyte. Ta prokurator pracuje dziś w Ministerstwie Sprawiedliwości. Kiedy dla pana ta sprawa się skończy? – O synu nie zapomnę nigdy. O tym, co mu zrobili, też nie. A satysfakcję poczuję, gdy odpowiedzialni za śmierć mojego syna dostaną wysokie wyroki. I kiedy organy państwa – prokuratura i sąd – nazwą rzecz po imieniu. Że policjanci nie tylko przekroczyli swoje uprawnienia, ale są też odpowiedzialni za spowodowanie jego śmierci. Nie twierdzę, że chcieli go zabić. Ale winę za jego śmierć ponoszą tylko i wyłącznie oni. Ale czy to pozwoli mi kiedyś normalnie zasnąć? Tego nie wiem… *** Igor Stachowiak Zmarł 15 maja 2016 r. we wrocławskim komisariacie przy ul. Trzemeskiej. Przez rok policjanci i śledczy nie robili nic albo niewiele, by wyjaśnić okoliczności śmierci. Tłumaczyli, że spadł z krzesła podczas przesłuchania, ale nie przekonało to wrocławskiej ulicy. W mieście wybuchły zamieszki. Prawdę ujawnił dopiero materiał Wojciecha Bojanowskiego z TVN 24. Pokazał, że przed śmiercią Igor był torturowany: skutego kajdankami wielokrotnie rażono paralizatorem. W komisariacie znalazł się przez przypadek, bo policjanci pomylili go z mężczyzną, który kilkadziesiąt godzin wcześniej uciekł im podczas próby zatrzymania. Decyzją MSWiA stanowiska stracili komendanci miejski i wojewódzki we Wrocławiu. Ruszyło prawdziwe śledztwo. Ale czterem interweniującym wobec Igora policjantom nie postawiono zarzutu nieumyślnego spowodowania śmierci, lecz jedynie przekroczenia uprawnień, za co groziło im do pięciu lat pozbawienia wolności. Podczas procesu nie przyznali się do winy, ich obrońcy wnosili o uniewinnienie. 21 czerwca sąd skazał ich na karę od dwóch do dwóch i pół roku bezwzględnego więzienia. Wyrok jest nieprawomocny. #78 "Ełk. Z hotelu dobiega przeraźliwy krzyk. Tomek (37 l.) woła o pomoc i dzwoni pod numer alarmowy. Ma krzyczeć, że jest pod wpływem narkotyków. Funkcjonariusze przyjeżdżają na miejsce. Mimo obowiązku – bez wsparcia karetki. Według świadka, do którego dotarł portal policjanci zostają z Tomkiem sam na sam. Godzinę później 37-latek już nie żyje. - Miał zmasakrowaną twarz - mówi Faktowi siostra Tomka. - Tak nie wygląda człowiek po założeniu kajdanek - dodaje." #79 Antyterroryści katowali Łukasza Rafałkę. Koniec zmowy milczenia daje szansę na dojście do prawdy Piotr Żytnicki 4 marca 2020 | 10:52 Nowe informacje w sprawie skatowania Łukasza Rafałki sprawiły, że sąd każe powtórzyć proces pięciu antyterrorystów z Poznania. A lista oskarżonych może być dłuższa, bo prokuratura wszczęła nowe śledztwo. Od brutalnego pobicia poznańskiego kickboksera Łukasza Rafałki minie za chwilę osiem lat. Od początku nie było wątpliwości, że sprawcami są policjanci. Gdy Rafałko wychodził z domu, nie miał na ciele żadnych obrażeń. Gdy dzień później jego partnerka odbierała go z komendy, miał opuchniętą twarz, liczne siniaki oraz ślady po rażeniu paralizatorem. Policjanci nie przyznawali się do winy. Zmowa milczenia trwała osiem lat. "Przyznaj się, bo cię zabijemy!" Łukasz Rafałko został zatrzymany przez pomyłkę. W czerwcu 2012 r. w jednym z klubów na Starym Rynku bawili się antyterroryści z Łodzi. Ściągnięto ich do Poznania do ochrony Euro 2012. Byli w cywilu, po służbie, gdy zaatakowała ich grupa mężczyzn. Złapanie sprawców było dla policji sprawą honoru. Łukasz Rafałko po pobiciu przez policjantów w czerwcu 2012 r. (Archiwum prywatne) Rafałkę wytypowano, bo na ciele miał mieć taki tatuaż jak jeden z napastników. Poznańscy antyterroryści wyciągnęli go z samochodu i obezwładnili. Gdy miał na rękach kajdanki, policjanci bili go pięściami i kopali po całym ciele. A potem razili paralizatorem po genitaliach. Katowanie trwało też w komendzie policji. Według Rafalki antyterroryści mówili: "Przyznaj się, że biłeś naszych, bo cię zabijemy!". Szybko okazało się, że Rafałki nie było w klubie, a jego tatuaż różni się od tego, jaki miał napastnik. Mężczyznę wypuszczono bez żadnych zarzutów. Policja nigdy go nie przeprosiła. Policjant nie chce siedzieć za winy kolegów Przed rokiem sąd skazał pięciu antyterrorystów na rok więzienia bez zawieszenia. Uznał, że działali wspólnie i w porozumieniu. Sąd nie rozstrzygał, jaka była rola poszczególnych policjantów w katowaniu mężczyzny. Gdy sprawa trafiła do sądu drugiej instancji, jeden z antyterrorystów Marcin J. postanowił przerwać zmowę milczenia. Twierdzi, że tylko wyciągnął i obezwładnił Rafałkę, a w katowaniu nie uczestniczył. Nie chce siedzieć w więzieniu za winy kolegów. Policjant powiadomił prokuraturę, że wie, co dokładnie działo się po zatrzymaniu Łukasza Rafałki, kto go bił, kto kopał, kto raził paralizatorem. Wskazał nazwisko kolegów, którzy nie byli objęci aktem oskarżenia. Na dowód, że mówi prawdę, przedstawił nagranie rozmowy z jednym z nich. Nagrany policjant proponuje Marcinowi J. 15 tys. zł za milczenie. Informacje tak ważne, że proces trzeba powtórzyć Sąd drugiej instancji stanął przed dylematem, co zrobić z już skazanymi policjantami, skoro pojawiły się nowe informacje i szansa na poznanie całej prawdy o tamtych wydarzeniach. We wtorek poznański sąd przesłuchał za zamkniętymi drzwiami Marcina J., a potem uchylił wyrok w tej sprawie. Sąd uznał, że informacje przekazane przez antyterrorystę są tak istotne, że proces jego i jego kolegów należy powtórzyć. Dzięki przerwaniu zmowy milczenia sąd będzie mógł w nowym procesie dokładniej odtworzyć przebieg wypadków sprzed ośmiu lat. Poznańska prokuratura od kilku tygodni prowadzi natomiast nowe śledztwo w sprawie pobicia Łukasza Rafałki. Ma ustalić, czy bili go także inni antyterroryści. #80 draq Well-Known Member Tak, urodził się kurde z nimi. Psiarnia zajebana. Powiesić kurewskie psy na latarniach! Kibolnia powinna im urządzić z komisariatu jesień średniowiecza odjebując wraz z pałami i sukami. ps: A z tymi marzeniami i planami, to powinni se darować. Dziś, w epoce skrajnego nihilizmu i tumiwisizmu, mało kto marzy i snuje plany. Twoja ukochana kibolnia dzielnie walczy o akap: Tutaj inna akcja: Też jestem dumny z kiboli. Ostatnia edycja: 29 Październik 2020 Fora Libertarianizm Nierząd Copwatch Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. ## Nie nienawidze , obce mi jest to uczucie ale teraz tak NIENAWIDZE I CZUJE BÓLNIECH WAS SZLAG TRAFI MORDERCY! "Był 2-letnim słoniem, poZaostrzenie kar za znęcanie się nad zwierzętami nie przyniosło żadnych rezultatów. Nie zmniejszyła się liczba przestępstw przeciwko zwierzętom, a sprawcy tych czynów najczęściej pozostają bezkarni. Sebastian L. z Kudowy-Zdroju zastrzelił dwa bawiące się na łące psy, golden retrievery. Tak po prostu, dla rozrywki. I z pełną premedytacją – bo kiedy zobaczył psy bez właścicieli, najpierw zadzwonił do swojego kolegi, przewodniczącego Koła Łowieckiego Granica i zgłosił, że idzie na polowanie. Potem pojechał do domu, po strzelbę i 14-letniego syna. Wrócił i na oczach dziecka urządził sobie safari. Do każdego z psów oddał po dwa strzały. Świadkowie zeznali, że zwierzaki nie były agresywne. Mieszkały w tej okolicy i często je widywali. Sąd w styczniu skazał myśliwego na 2 tys. zł grzywny oraz 3 tys. zł nawiązki, w części zwolnił go także z kosztów sądowych. Nie orzekł przepadku broni, którą dokonano przestępstwa, mimo że wnioskował o to nie tylko oskarżyciel posiłkowy, organizacja Ekostraż, ale także prokurator. Sędzia wyraził nadzieję, że nałożona kara grzywny spowoduje, iż oskarżony zastanowi się następnym razem i nie użyje broni w analogicznej sytuacji. Zaledwie kilka minut później obrońca oskarżonego oświadczył, że myśliwy w dalszym ciągu uważa, że postąpił słusznie. – Składamy apelację – mówi Dawid Karaś z Ekostraży, organizacji, która jest oskarżycielem posiłkowym w tej sprawie. – Zanim on znowu zastrzeli komuś psa. Ze szczególnym okrucieństwem Sebastian L. zapewne uważa, że miał pecha. Większość sprawców przestępstw przeciwko zwierzętom w ogóle nie trafia na salę sądową. – Zaledwie w 19 proc. spraw sporządzany jest akt oskarżenia – mówi Dawid Karaś. Tak wynika z monitoringu organów ścigania i sprawiedliwości, jaki Ekostraż prowadzi w ramach projektu „Niech zwierzęta mają prawa”. Statystyki MSW za 2014 r. mówią o 2,2 tys. wszczętych postępowaniach, w wyniku których stwierdzono popełnienie przestępstwa w 1,5 tys. spraw. Zarzuty postawiono 818 sprawcom, co oznacza, że prawie dwie trzecie umorzono lub nie stwierdzono znamion czynu zabronionego. Ale jest jeszcze gorzej: dane MSW nie uwzględniają odmów wszczęcia postępowania. A tych jest równie dużo co umorzeń. Myśliwi, którzy oskórowali żywego jeszcze jelenia, postrzelonego w trakcie legalnego polowania, także do sądu nie trafili. Chociaż policja dostała film, na którym widać, jak mężczyźni kopią ranne zwierzę, a gdy jeleń wierzga, zamiast go dobić, zaczynają z niego zdejmować skórę. Pierwsze nacięcia przy pysku – a wszystko nakręcone telefonem przez nieletniego, prawdopodobnie syna jednego z myśliwych. Chłopak pochwalił się makabrycznym doświadczeniem na YouTube. Postępowanie jednak umorzono. Organizacja Ludzie Przeciw Myśliwym, która wnioskowała w tej sprawie, zaskarżyła decyzję prokuratury do sądu. Który, opierając się na opinii biegłego, uznał, że umorzenie było zasadne. Biegły stwierdził, że „zwierzę jeszcze żyło, ale było w agonii”. I dalej: „możliwe, że świadomość zwierzęcia była bardzo ograniczona”, a w związku z tym „nie można jednoznacznie stwierdzić, czy odczuwało ból”. Jeżeli już uda się doprowadzić do postawienia zarzutów i przepchnąć sprawę do sądu, wyroki jednych oburzają, innych rozśmieszają. Znowelizowana pięć lat temu Ustawa o ochronie zwierząt przewiduje za znęcanie się nad zwierzęciem karę do dwóch lat więzienia. A gdy sprawca działa ze szczególnym okrucieństwem – nawet do trzech lat pozbawienia wolności. Najczęściej jednak sądy orzekają wyroki w zawieszeniu lub tylko kary finansowe, w dodatku nie najwyższe. – Wyrok więzienia z zawieszeniem nie jest żadną karą, bo nawet jeżeli sprawca popełni podobny czyn w okresie zawieszenia, to nie stanie tak szybko przed sądem – mówi Dawid Karaś. – Postępowania ciągną się latami. Pierwszą bezwzględną karę pozbawienia wolności zasądził w grudniu 2012 r. sędzia Konrad Gwoździewicz, któremu po tej sprawie miłośnicy zwierząt na portalu społecznościowym założyli specjalny fanpage z podziękowaniami. Skazał mieszkańca Oświęcimia na rok pozbawienia wolności, dokładając 10-letni zakaz posiadania zwierząt, za to, że z premedytacją wyrzucił swojego psa, maleńkiego yorka, przez okno, na betonowy chodnik. To, że wyrzucał po pijanemu, nie było dla sędziego okolicznością łagodzącą. A niestety, zazwyczaj pijani dręczyciele zwierząt mogą liczyć na większą wyrozumiałość. Jak zapewne będzie w przypadku Mieczysława K. z Pławna (gmina Strzelin), który pobił swojego psa deską pełną gwoździ. Sąd podczas rozprawy przyjął opinię biegłego, że mężczyzna w chwili zadawania ciosów zwierzęciu był niepoczytalny, ponieważ był pod wpływem alkoholu. Oznacza to, że można zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary. Trzeba wyjątkowo okrutnego czynu, by sąd zdecydował się zamknąć w więzieniu oprawcę (więzienia przepełnione i sędziowie mają tego świadomość). Kogoś takiego jak student z Wrocławia Damian P., który koty, szczury i kury prał w pralce albo piekł żywcem w piekarniku. Sąd uznał, że tylko izolacja od społeczeństwa jest właściwą karą. I gwarancją, że sadysta nie zrobi nikomu krzywdy. Damian P. został skazany na dwa lata. O surowej karze prawdopodobnie zadecydowało to, że ofiar chłopaka było więcej i że torturował je dla przyjemności. Bo kiedy 17-letni Kamil L. z premedytacją skatował niespełna rocznego szczeniaka (chłopak bił zwierzę, kopał, przypiekał), dostał dwa lata w zawieszeniu na pięć i 500 godzin pracy w schronisku dla zwierząt, a sąd apelacyjny uznał, że to zbyt surowo, zmniejszył karę i uchylił nakaz pracy w schronisku. – Po pięciu latach od znowelizowania ustawy wyraźnie widać, że zaostrzenie kar za znęcanie się nad zwierzętami nie odniosło wielkiego efektu – mówi Cezary Wyszyński z Fundacji Viva! Akcja Dla Zwierząt. – Nawet jak ktoś dopuści się czynów makabrycznych, np. podpalenia kota żywcem, wydłubania mu oczu, to dostaje karę w zawieszeniu. Kilka pojedynczych sukcesów, dosłownie wyszarpanych na salach sądowych przez organizacje zajmujące się ochroną zwierząt, to za mało, by mówić o poprawie sytuacji. Widać to w statystykach Ministerstwa Sprawiedliwości. W 2010 r., przed nowelizacją ustawy, sądy skazały 570 sprawców przestępstw wobec zwierząt. Z czego 246 na kary pozbawienia wolności, ale kar bezwzględnych, czyli bez zawieszenia, było tylko 36. Cztery lata później skazanych zostało 571 osób, 309 na karę więzienia, z czego bez zawieszenia tylko 32. Za kraty trafiają zatem nieliczni. Często sprawcy kilku przestępstw. Kaci zwierząt, którzy z tym samym okrucieństwem znęcają się nad swoją rodziną. A niekiedy jest to zupełnie inna kategoria czynu. Tak było w przypadku Karola Urygi, który swojego psa skazał na śmierć głodową, przywiązując go do kaloryfera. Gdy do mieszkania weszła policja, szukając narkotyków, znalazła zmumifikowane zwłoki, wciąż przytroczone do grzejnika. 29-letni mężczyzna usłyszał karę ośmiu miesięcy więzienia za zabicie zwierzęcia w tak okrutny sposób (biegli stwierdzili, że agonia trwała kilkanaście dni) i sześciu miesięcy za narkotyki. Sąd zezwolił także na ujawnienie wizerunku i nazwiska. Kary dla oprawców W dodatku znienawidzone przez obrońców zwierząt „zawiasy” to już przeszłość. Nowelizacja Kodeksu karnego z lipca ubiegłego roku obliguje sędziów do stosowania kar wolnościowych – grzywien, nawiązek, kar ograniczenia wolności, obowiązku pracy. Jednocześnie wprowadzono ograniczenie w możliwości zawieszenia kary pozbawienia wolności – wcześniej można było zawieszać kary pozbawienia wolności w wymiarze do lat dwóch, obecnie tylko do roku. Co więcej, z praktyki sądowej ostatnich miesięcy wyraźnie widać, że rzadziej orzekane są (w przypadkach spraw mniejszej wagi, a za takie w polskim wymiarze sprawiedliwości uchodzą przestępstwa przeciwko zwierzętom) kary pozbawienia wolności. A z całego arsenału kar wolnościowych sędziowie najczęściej wybierają finansowe. Bo ograniczenie wolności czy obowiązek pracy na rzecz stowarzyszenia działającego na rzecz ochrony zwierząt nakładają na organy ścigania i wymiar sprawiedliwości dodatkowe obowiązki. Trzeba przecież tego pilnować. – To nie ma większego sensu – twierdzi prof. Andrzej Elżanowski. – Wszyscy wiemy, że nie surowość kary, a jej nieuchronność jest istotna. Poza tym zwierzęcy kaci najczęściej wygrywają z nami w prokuraturze i na policji. To prawdziwe wąskie gardło. A żeby to zmienić, trzeba inaczej zdefiniować przestępstwo, zamiast „znęcania”, które implikuje świadomy zamiar sprawcy, zapisać w ustawie np. „niehumanitarne traktowanie”. Dlatego część organizacji prozwierzęcych opowiada się za dalszym zaostrzeniem kar dla oprawców. Pod petycją do Sejmu podpisało się już ponad 100 tys. internautów. Surowsze kary postulują też autorzy kolejnej nowelizacji Ustawy o ochronie zwierząt z Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt. Nowelizacja jest szeroka i proponuje radykalne zmiany. Jak choćby zakaz uboju rytualnego, hodowli zwierząt na futra, wykorzystywania dzikich zwierząt w pokazach cyrkowych, prowadzenia schronisk przez biznesmenów czy wprowadzenie powszechnego obowiązku chipowania oraz definicji psa i kota rasowego, po to by zlikwidować tzw. pseudohodowle, co nie udało się przy poprzedniej nowelizacji. Nowelizacja w Sejmie zdominowanym przez PiS ma spore szanse. Wielu polityków tej partii ma poglądy zdecydowanie prozwierzęce, jak choćby wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki, który jeszcze w kampanii deklarował chęć zaostrzenia kar za znęcanie się nad zwierzętami, czy wiceminister kultury Krzysztof Czabański. W projekcie poselskim nie ma mowy o „świadomym znęcaniu”. Wykreślono przymiotnik. Jednak prof. Elżanowski twierdzi, że to nie wystarczy. Bo dziś sytuacja wygląda tak, że właściciel wychudzonego, zaniedbanego, nieleczonego zwierzęcia nie będzie miał postawionych zarzutów. Policja za dobrą monetę przyjmuje wyjaśnienia o niewiedzy czy braku pieniędzy. – Coraz częściej w takich przypadkach rezygnujemy z zawiadamiania o podejrzeniu popełnienia przestępstwa – mówi Dawid Karaś. – Bo jak złożymy doniesienie, a organy ścigania uznają, że nie popełniono przestępstwa, to taki człowiek dostaje potwierdzenie, że postępuje właściwie. Ale to się musi zmienić. Nie ma w Polsce obowiązku posiadania zwierząt, jak ktoś nie ma pieniędzy na to, by zapewnić zwierzęciu dobrostan. Policja i prokuratura nie dopatrzyły się np. znęcania w tym, że myśliwy przez 18 lat przetrzymywał dzika, tresując na nim swoje i kolegów myśliwych psy, by wyrobić w nich agresję. Pokąsanego i znerwicowanego staruszka co prawda mu odebrano i umieszczono w Pogotowiu Leśnym w Mikołowie, ale na myśliwym ciąży wyłącznie zarzut bezprawnego przetrzymywania zwierzyny łownej. A to wciąż wykroczenie, nie przestępstwo.